Sopocki Klub Tenisowy odzyskał korty. Przekazanie odbyło się przy świetle latarek

(Fot. Radio Gdańsk/Bartosz Stracewski)

Nie było eksmisji, ale nie ma też prądu i gazu, a nawet piłek do tenisa. W ciemności, przy oświetleniu lamp awaryjnych i latarek w telefonach, komornik wypisywał dokumenty i przekazywał obiekt jego właścicielom, a pracownicy wodociągów przyjechali najprawdopodobniej wyłączyć wodę i zdjąć licznik. Zarząd Sopockiego Klubu Tenisowego odzyskał obiekt.

Otwarta sala tradycji w hali tenisowej przy ul. Haffnera, a w niej pamiątkowy sztandar z 1945 roku. Do kompletu brakuje jeszcze historycznych kronik, które syndyk masy upadłości sprzedał w trakcie próby likwidacji stowarzyszenia do… Muzeum Sopotu. Razem tworzą 78 lat historii.

To jedno z niewielu pomieszczeń, z których nie wyniesiono niemal wszystkiego, co dało się spakować. Przy świetle latarek odkrywano, że zniknęły też mniej poręczne rzeczy, np. piec centralnego ogrzewania, który jeszcze dwa dni temu zapewniał przyjemną grę w hali.

POWRÓT W RĘCE STOWARZYSZENIA

Dzień przed terminem komorniczej eksmisji, by uniknąć strat wizerunkowych i ogromnych kosztów czynności, Sopot Tenis Klub dobrowolnie wydał obiekt w posiadanie komornika, który tego samego dnia, 9 stycznia, przekazał teren Sopockiemu Klubowi Tenisowemu. Tym samym, po 7 latach, teren wrócił do stowarzyszenia, które pisało historię tenisa w Sopocie.

Tym razem jednak urzędowe dokumenty wypisywano przy blasku latarek w telefonach, bo w całym budynku nie było prądu i gazu. Na oczach zarządu klubu pracownicy miejskich wodociągów otworzyli studzienkę, w której znajduje się licznik wody i główny zawór. Stwierdzili, że przyjechali „wyłączyć wodę”, jednak studzienkę zamknęli i odjechali. Gdy na miejsce dojechały posiłki, podjęto drugą próbę, tym razem twierdząc, że przyjechano „spisać licznik”.

STAN JEST KATASTROFALNY

Według zarządu klubu media odcięto najprawdopodobniej w poniedziałek rano, bo w hali było ciepło, a działające na akumulator oświetlenie awaryjne jeszcze funkcjonowało. Opuszczający teren sprzątanie zaczęli zaraz po świętach, co widać było między innymi przy korcie centralnym, jednak śmieci wyniesiono też z domku klubowego przy ul. Ceynowy, co nie wpłynęło znacząco na jego stan.

– Odzyskaliśmy obiekt, którego część jest w katastrofalnym stanie. Zrobiono nam takie małe złośliwości. Odcięto prąd czy gaz, ale to świadczy tylko o tym, że jak na sportowców, to mało sportowe zachowanie – komentuje prezes Sopockiego Klubu Tenisowego Bartłomiej Białaszczyk.

DROGA DO STANU UŻYWALNOŚCI

Gdy Sopot Tenis Klub chwilę po oficjalnej rejestracji uzyskał poparcie i finansowe wsparcie z Urzędu Miasta, wszedł na obiekt w pełni wyposażonego i działającego klubu, gdzie nie brakowało niczego.

– Było ogrzewanie podłączone i piec. Dziś nie ma nic. Nie ma liczników, piece zginęły. Najważniejsze dla nas jest to, że jesteśmy użytkownikiem wieczystym i fizycznie obiekt odzyskaliśmy. Teraz przed nami droga, by doprowadzić to wszystko do stanu używalności i kontynuować naszą działalność – mówi Bartłomiej Białaszczyk.

– To jest największy sukces naszego klubu, naszych członków, ale to jest przede wszystkim sukces mieszkańców, którzy byli zaangażowani w bardzo nierówne starcie z prezydentem Jackiem Karnowskim – dodaje.

– Ta walka była bardzo nierówna, bo miasto miało nieporównywalnie większe środki i możliwości oraz używało skandalicznych metod do walki z nami. Jak widać, w życiu czasem mały pokona dużego – przekonuje prezes Sopockiego Klubu Tenisowego.

KOMENTARZ PREZYDENTA SOPOTU

Po formalnym przekazaniu obiektu SKT oświadczenie w tej sprawie wydał prezydent Sopotu Jacek Karnowski. Używa w nim znanych i wielokrotnie powtarzanych słów o tym, że „korty tenisowe powinny pozostać własnością wszystkich mieszkańców Sopotu”. Członków klubu oskarża o bycie członkami „grupy, która była powiązana z kapitałem rosyjskim”. Zarzuca, że chcą rzekomo „wyburzyć część obiektów”.

– To na ich miejscu grupa ta chciała zbudować aparthotel. Taka była wówczas decyzja zarządu SKT, który do dzisiaj blokuje wpisanie kortów do rejestru zabytków. Jestem przekonany, że bez względu na koszty warto było walczyć o zachowanie kortów w rękach sopocian. To jest dziedzictwo wszystkich mieszkańców Sopotu, a nie grupy ludzi. Czy warto było walczyć? Z perspektywy czasu widać, że warto. Wszyscy w Sopocie dowiedzieli się, jakie intencje ma ta grupa. Czy tacy ludzie powinni rządzić dwudziestohektarową działką w prestiżowym miejscu, naprzeciwko Grand Hotelu? Czy ktoś naprawdę wierzy, że korty będą pełnić funkcje sportowe? – pyta Jacek Karnowski i zapowiada, że „konsekwentnie dalej będziemy patrzeć im na ręce i mam nadzieję, że żadna rada miasta, nawet pomimo różnic politycznych, nie będzie popierała ludzi, którzy chcą zarobić, zabudowując korty kosztem wszystkich sopocian”.

Bartosz Stracewski/pb

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj