Imponująco wyglądał powrót Trefla z zaświatów. Sopocianie przez 25 minut błądzili, gubili piłki, dawali się ogrywać przez Górnik Zamek Książ Wałbrzych, by wreszcie znaleźć sposób, odzyskać wigor i wygrać bardzo przekonująco 100:85. Kluczowe okazało się ostatnie 10 minut, zdominowane przez Mistrzów Polski bez cienia wątpliwości.
To nie był łatwy czas w sopockich gabinetach. Po sześciu porażkach z rzędu, w szeregach Mistrzów Polski coraz donioślej słyszane były dyskusje o potrzebie zmian, być może także na samej górze układanki. Trefl zareagował jednak spokojnie, wsparciem dla Żana Tabaka, mimo że gra zespołu pozostawiała ostatnio wiele do życzenia.
W sobotę w Hali 100-lecia początek też nie był lekkostrawny. Znowu to rywal dyktował warunki, w tym wypadku beniaminek z Wałbrzycha, mający dwie amerykańskie gwiazdy na obwodzie. Dopóki nie było sposobu na Toddrica Gotchera i Alterique’a Gilberta, dopóty Górnik brykał w Sopocie w najlepsze, prowadząc w pewnym momencie nawet 13 punktami. A brykał długo, prowadząc przez 3/4 meczu. Obaj wspomniani Amerykanie byli nie do zatrzymania – Gilbert zaliczył fenomenalną pierwszą kwartę, Gotcher drugą, a obaj uzupełniali się jeszcze w trzeciej odsłonie, kończąc mecz z liczbą 25 i 23 punktów.
PRZEBUDZENIE MISTRZÓW
A mimo to było to za mało na fragmentarycznie dobrze grającego Trefla. W drugiej połowie przebudził się słabo grający przed zmianą stron Jakub Schenk. Rozgrywający zgubił kilka piłek, napędzając rywala do kolejnych zdobyczy, ale po przerwie wziął srogi rewanż – także na kibicach Górnika – którzy ironicznie skandowali mu „MVP”, kiedy nie szło, a kilkadziesiąt minut później musieli uznać jego kunszt. Schenk rzucił najwięcej punktów w Treflu, kolejny raz udowadniając, że wciąż bardzo dużo zależy od jego postawy. Mogą zmieniać się gracze zagraniczni, dochodzić kolejne duże nazwiska, ale koniec końców jest jak na końcu poprzedniego sezonu, dyspozycja Schenka jest lustrzanym odbiciem formy całego zespołu. 29-latek trafił kluczowe dwie trójki w trzeciej kwarcie, do tego świetnie w tym momencie rozgrywał. Ale łatwiej było mu dmuchać w żagle, kiedy koledzy też ustawili się pod wiatr. Świetne przebudzenie zaliczył Jarosław Zyskowski, dobrą zmianę dał Andy van Vliet, wspomogli rezerwowi. Trefl poprawił obronę, po przerwie już nie było tak łatwo wejść pod kosz, zdobyć łatwe punkty albo rozrzucić na obwód.
POPRAWIĆ, CO ZEPSUTE
Efekt? Seria 15:0 na początku 4. kwarty, powrót do systemu, który działał na początku sezonu i szybko podopiecznym Andrzeja Adamka zabrakło jakości. A przecież w Treflu zabrakło Marcusa Weathersa – to dowodzi, że mimo woli zmian i ulepszenia składu, nadal taki Trefl, mający chwilowe przebłyski, jest za silny na wiele zespołów z tej ligi. Ale też zbyt często gra tak jak w Zielonej Górze, albo tak jak naprzeciw Legii, bez pomysłu, koncentracji, wiary. Po meczu w Hali 100-lecia nadal trwała gabinetowa burza mózgów, bo w Sopocie chcą poprawić wizerunek w Europie, powalczyć o pierwsze zwycięstwo, ale też plasować się na podium sezonu zasadniczego na krajowym podwórku. Po końcowej syrenie na twarzach pojawił się uśmiech pomieszany z ulgą. Można było wyczytać: uff, wróciliśmy z zaświatów, to było dobre 15 minut, teraz pora to wydłużyć i poprawić to, co się zepsuło.
Paweł Kątnik