Trzy razy wracał na holu, a raz nie dojechał do pożaru. Strażacy ochotnicy z Gardny Wielkiej koło Słupska mają problem z wozem gaśniczym. 40-letni star 266 coraz częściej odmawia posłuszeństwa. – Nie mamy pewności, czy zdążymy i dotrzemy do pożaru – mówi prezes OSP Gardna Wielka Artur Szpilarewicz.
– Raz już nie dojechaliśmy na miejsce, trzy razy było tak, że zagasiliśmy pożar, ale powrót był już na holu. To średni wóz bojowy i naprawdę dobry samochód, ale swoje najlepsze lata ma już za sobą – tłumaczy.
BEZPIECZEŃSTWO, GDY LICZĄ SIĘ MINUTY
– Mamy jeszcze jelcza, ale też już ma swoje lata. W ostatnim czasie były takie sytuacje, że mieliśmy po cztery wezwania do pożarów jednocześnie. Najbliższa jednostka PSP to Słupsk lub Ustka, czyli odległość 20-30 km. W pobliżu mamy jeszcze OSP Smołdzino, ale w sytuacji ratowania życia i zdrowia liczą się minuty. Nie chcemy już remontować tego auta, bo nie sądzę, by to istotnie przedłużyło jego żywotność. Skupiamy się na kupieniu nowego. Rozmawialiśmy już z sołectwami, jest poparcie dla tego pomysłu – dodaje Artur Szpilarewicz.
Nowy wóz gaśniczy kosztuje około 700 tysięcy złotych. Strażacy chcą namówić władze gminy, by przeznaczyły na nowy sprzęt przynajmniej część tej kwoty.
Przemysław Woś/pb