Obszar Metropolitalny Gdańsk-Gdynia-Sopot, który odpowiada za projekt roweru metropolitalnego Mevo, nie może sprzedać pozostałości po elektrycznych rowerach. Po upadku systemu obszar został z rowerami, których nie dało się przywrócić do życia. Rozebrano je, a pozostałości próbowano sprzedać. Bezskutecznie.
Dokładnie 998 baterii oraz 997 silników elektrycznych razem z pedałami pozostaje w rękach urzędników po zakończeniu – drugiego już – przetargu na ich sprzedaż. W pierwszym, który ogłoszono na początku czerwca, próbowano sprzedać dokładnie tysiąc baterii i tysiąc silników – wycenionych przez biegłego na odpowiednio na 220 i 480 złotych netto. Drugi przetarg ogłoszono 19 lipca.
Jak ujawnił radny Gdańska Przemysław Majewski, urzędnikom w dwóch postępowaniach udało się sprzedać 3 silniki i 2 baterie. Tym samym zamiast 700 tysięcy złotych, które spodziewali się otrzymać urzędnicy, zarobiono jedynie 940 złotych.
DWA PRZETARGI, MAGAZYN PEŁNY
O sprawę zapytaliśmy kierownika projektu Mevo, Dagmarę Kleczewską, która potwierdza, że oba przetargi nie cieszyły się zainteresowaniem. – We wskazanym w ofercie sprzedaży terminie nie złożono żadnego wniosku o zakup tego sprzętu – mówi Kleczewska.
– Postępowanie zostało opublikowane po raz kolejny, tym razem zgodnie z przepisami prawa zamówień publicznych przeceniono sprzęt o 50%. W tym postępowaniu złożono dwie oferty, łącznie na dwa silniki i trzy baterie – dodaje.
Dopytywana o to, co dalej będzie się działo z prawie dwoma tysiącami elektrośmieci, odpowiada, że „obecnie analizujemy wszystkie możliwości zagospodarowania tego sprzętu z prawnikami”.
SPRZEDAŻ ZAMIAST UTYLIZACJI?
Baterie z rowerów elektrycznych Mevo i napędzające je silniki to w zasadzie elektrośmieci. Urzędnicy nie dysponują nie tylko dedykowanymi ładowarkami, ale też oprogramowaniem, które współpracuje z baterią i umożliwia odblokowanie ładowania. To część dawnych zabezpieczeń, które powodowały, że potencjalna kradzież roweru – lub jego elementów – była nieopłacalna.
Podobnie rzecz ma się z silnikami, które do poprawnego działania wymagają odpowiedniego komputera sterującego – tego też nie ma w zestawie. Sam sprzedający w ofercie opisującej sprzedawane elementy wskazuje, że – bez odpowiednich umiejętności i narzędzi – oba elementy to jedynie elektroniczne śmieci.
Sprzedaż pozostałości być może była jedynym sposobem na uniknięcie konieczności ich utylizacji. Specjaliści potrafią odzyskiwać elementy np. baterii, ale, jak widać, również oni nie zdecydowali się na zakup.
Bartosz Stracewski/jk