Spóźniony start kampanii, usuwanie z wyborczej rywalizacji niewygodnych, samodzielnych działaczy, zamieszanie z kształtem list wyborczych, roszady na listach nawet po uzgodnieniu miejsc z kandydatami, podziały frakcyjne i konflikty personalne – to w ocenie części działaczy przedwyborczy obraz gdańskiej ekipy Prawa i Sprawiedliwości. Lokalni politycy przekonują, że jako PiS są jednością. Trudno jednak traktować ich deklaracje jako wiarygodne.
7 kwietnia, tuż przed godziną 21:00. Sala Akwen w budynku Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” powoli zapełnia się gośćmi. Lokalny sztab Prawa i Sprawiedliwości organizuje tu wieczór wyborczy. Wśród gości są okoliczni działacze, radni, ale i parlamentarzyści. Nastroje – umiarkowane. Podczas przywitania Tomasza Rakowskiego, kandydata na prezydenta Gdańska, a zarazem pełnomocnika wyborczego PiS, padają słowa o walce o drugą turę, ale padają chyba tylko dla zasady. Dziennikarze znają już wyniki exit poll, więc trudno przypuszczać, że nie znają ich politycy.
Wśród kilkudziesięciu zgromadzonych gości są też znaczące nieobecności. Nie ma choćby Natalii Nitek-Płażyńskiej, „jedynki” z Gdańska do Sejmiku Wojewódzkiego. Za kilka godzin będzie jasne, że kandydatka zdobyła mandat, osiągając 33 435 głosów. To najlepszy wynik ilościowy dla Prawa i Sprawiedliwości we wszystkich okręgach na Pomorzu, a także najlepszy, jeśli chodzi o procent głosów oddanych na kandydata PiS w całym województwie i drugi w tym zestawieniu, biorąc pod uwagę kandydatów PiS. Pod tym względem Nitek-Płażyńską wyprzedził tylko pomorski marszałek Mieczysław Struk.
Męża wspomnianej kandydatki również nie ma. To może dziwić, bo poseł Kacper Płażyński był mocno widoczny w samorządowej kampanii. Do rady miasta wystawił nawet własną „drużynę Płażyńskiego”, firmując konkretnych kandydatów. Wśród nich znaleźli się choćby urzędujący radni, którzy obronili mandaty w radzie miasta: Barbara Imianowska, Andrzej Skiba, Przemysław Majewski. Również nieobecni na wieczorze wyborczym.
NIEKTÓRYCH RADNYCH MIAŁO NIE BYĆ NA LISTACH
Okazuje się, że gdyby nie interwencja w partyjnej centrali, mogło nie być ich nawet na listach wyborczych. Tomasz Rakowski był typowany jako kandydat Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta Gdańska od wielu miesięcy. To on miał też decydować o kształtach list. Jeszcze przed startem kampanii na zarządzie wojewódzkim miał oświadczyć, że nie widzi na listach miejsc dla Andrzeja Skiby i Przemysława Majewskiego. Problematyczny miał być zwłaszcza Skiba, o którym Rakowski miał powiedzieć, że nie ma do niego zaufania. Potwierdzają to w nieoficjalnych rozmowach przedstawiciele różnych frakcji gdańskiego PiS.
Wspomniane podejście Rakowskiego może dziwić, bo Majewski i Skiba byli najaktywniejszymi radnymi Prawa i Sprawiedliwości w czasie kończącej się kadencji. Przygotowali ogrom interpelacji i interwencji, często w zwykłych sprawach mieszkańców czy wątpliwych działań urzędu miasta. To oni przyczynili się do obnażenia nieprawidłowości związanych choćby z projektem wypasu owiec nad Opływem Motławy.
KOBIETY TRAKTOWANE PRZEDMIOTOWO?
Dopiero po interwencji na Nowogrodzkiej ze strony posła Płażyńskiego Rakowski miał otrzymać polecenie umieszczenia na listach młodych radnych. Podobny problem miał dotyczyć Barbary Imianowskiej, również rozpoznawalnej gdańskiej radnej. Ostatecznie kandydowała z „jedynki”, ale wcześniej miała dostać znacznie niższą pozycję.
– Nie będę zabierać zdania w tej sprawie. Dziękuję – odpowiada krótko Elżbieta Strzelczyk, aktywna gdańska radna Prawa i Sprawiedliwości mijającej kadencji. W tej kampanii w ogóle nie kandydowała, ku zaskoczeniu nawet niektórych osób z partii.
– To nie tak, że nie dostała miejsca na liście albo dostała niskie miejsce. Poradziłaby sobie z każdego miejsca, tylko nie chciała brać udziału w tak niesmacznej grze, jaką mamy w Gdańsku od dłuższego czasu. Tak sądzę, bo osobiście z nią o tym nie rozmawiałem – twierdzi jeden z lokalnych działaczy Prawa i Sprawiedliwości, który woli zachować anonimowość. Jak przyznaje, kobiety w PiS traktowane są przedmiotowo i bardzo trudno im wywalczyć dla siebie cokolwiek.
PRZYPADEK SULEWSKIEJ
Przykładem może być Katarzyna Sulewska, która kandydowała z list Prawa i Sprawiedliwości do rady miasta w okręgu nr 6. Z kandydowania zrezygnowała… w dniu wyborów. Jak sama mówi, jako pierwsza kobieta od ponad 20 lat. – Bo jak czuje się kandydat, który podczas oficjalnej prezentacji kandydatów jest przedstawiany jako „dwójka” na liście, a po zarejestrowaniu kandydatów i opublikowaniu list wyborczych przez Państwową Komisję Wyborczą odnajduje siebie na trzeciej pozycji ? Jak czuje się kandydat, który miał być nr 2, a jego miejsce zajął kandydat z nr 5? Jak czuje się kandydat, który dowiaduje się, że to pośpiech i zwykły błąd, że rejestrujący listę w siedzibie PKW pomylił nie tylko cyfry 2 i 5, ale też pomylił kobietę z mężczyzną? Co ma zrobić kandydat, który w drodze zaufania do kolegów z partii i listy wyborczej zlecił druk materiałów wyborczych z nr 2 i dowiedział się, że jest nr 3? – pyta retorycznie w piśmie skierowanej do redakcji Radia Gdańsk.
– Mało kto rejestrował w życiu listy wyborcze, więc może niektórzy w tę rzekomą pomyłkę uwierzą, ale przy rejestracji list sprawdza się wszystko po pięć razy. Nie ma mowy o pomyłce – przekazuje nam jeden z działaczy Prawa i Sprawiedliwości. Jak dodaje, mieszanie przy listach prawie do ostatniej chwili wpłynęło na opóźniony start gdańskiej kampanii PiS, a wewnętrzna, napięta atmosfera w partii nie sprzyjała spokojnemu prowadzeniu kampanii.
– Myślę, że będzie czas na takie podsumowania. To już nasze wewnętrzne kwestie, wewnątrz partii. W przypadku wyborów zawsze, czy one są wygrane, czy przegrane, jest o czym rozmawiać. Przypominam, że na poziomie ogólnopolskim Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory – mówi Radiu Gdańsk Tomasz Rakowski, kandydat Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta Gdańska, zapytany, czy w lokalnych strukturach PiS jest konflikt i podział.
PIS STRACIŁO W SAMORZĄDZIE
W Gdańsku PiS na wyborach samorządowych mocno straciło. W kolejnej radzie miasta będzie miało o jedną trzecią radnych mniej – z 12 ich liczba zmniejsza się do 8.
– Jako Prawo i Sprawiedliwość jesteśmy jednością, jesteśmy razem. Wszyscy kandydaci pracowali, jak było widać, na ulicach. Czasem byliśmy w grupie, spotykaliśmy się w dzielnicach, wspieraliśmy naszego kandydata na prezydenta. Każdy z nas reprezentuje przede wszystkim siebie. Szyld Prawa i Sprawiedliwości nadaje temu pewną wiarygodność. Każdy, kto głosuje na PiS, wie, czego może się spodziewać, na co może liczyć – mówi Radiu Gdańsk Kazimierz Koralewski, szef klubu radnych PiS w Radzie Miasta Gdańska, który wywalczył mandat również w kolejnej kadencji.
TRUDNO UWIERZYĆ W JEDNOŚĆ
W jedność i bycie razem trudno jednak do końca wierzyć. Przykładem może być jedna z konferencji Tomasza Rakowskiego, kandydata na prezydenta Gdańska. Przed budynkiem rady miasta kandydat w obecności wielu działaczy Prawa i Sprawiedliwości, w tym gdańskich radnych, podsumowywał kadencję Aleksandry Dulkiewicz. Nagle wśród radnych pojawiło się poruszenie: krzyczeli i machali do klubowego kolegi Przemysława Majewskiego, który przypadkiem przechodził ulicą. Radny nie zareagował; odwrócił głowę.
– Oczywiście wspieram, ale mam inne zadania. Pędzę poprawić swój baner – odpowiedział radny Majewski, zapytany, dlaczego nie ma go na konferencji wraz z innymi radnymi PiS.
– Nie dziwię mu się. Ten młody chłopak bardzo mocno pracował przez ostatnie lata. Potraktowali go jak przedmiot, ale to przez Płażyńskiego. Starzy działacze PiS boją się go. Ma nazwisko, dojście do prezesa, chce mu się pracować, robi kosmiczne wyniki w głosowaniach. To zwykła zazdrość. Prawda jest taka, że gdyby Płażyński nie promował swojej drużyny, mandatów w radzie miasta byłoby jeszcze mniej – przyznaje kolejny działacz Prawa i Sprawiedliwości.
KONFLIKT BYŁ CZY NIE?
Z Płażyńskim nie udało nam się porozmawiać o tej sprawie.
– Konflikt był. Nie będę zaprzeczał. Uwidocznił się w trakcie kampanii wyborczej; dla dobra formacji starałem się unikać tego tematu w jej trakcie, ale te kwestie powinny zostać wyjaśnione – sugeruje zapytany o sprawę Majewski.
Nieco inaczej odpowiada na to samo pytanie radny Skiba. – Nie ma żadnego otwartego konfliktu. Wszyscy ciężko pracowaliśmy na wynik Prawa i Sprawiedliwości w mieście. Różnice zdań na różne tematy pojawiają się w każdej organizacji, to normalne. Idziemy dalej, skupmy się na działaniach w nowej radzie miasta – wyjaśnia.
Jakub Kaługa/ua