Natalia Ponomarowa o sytuacji w jej rodzinnym mieście na Ukrainie i podejściu Polaków do uchodźców

fot. Radio Gdańsk/Justyna Skowronek

W audycji „Gość Dnia Radia Gdańsk” Dmytro Wasylczuk rozmawiał z Natalią Ponomarową, członkinią ukraińskiej organizacji społecznej Wola ze Starobielska. Materiał został nagrany podczas gdyńskiego festiwalu NNW, w czasie którego była gościem jednego z paneli, prowadzonego przez Ewę Kubasiewicz.

Co panią sprowadziło tu, gdzie rozmawiamy?

– Pięć lat temu poznaliśmy się z Ewą Kubasiewicz. Zaprosiła nas trzy lata temu na ten festiwal, ale nie było możliwości przyjechać – to COVID, to chorowaliśmy. W końcu udało nam się na niego dotrzeć. Wychowanie patriotyczne to podstawa mocnego państwa. Bardzo dużo pracujemy z młodzieżą i dziećmi w wieku szkolnym, aby były one patriotami i obrońcami swojego państwa – mówiła Ponomarowa.

Jak pani współpracuje z Polską?

– Mam nadzieję, że dalej będziemy ściśle współpracować. 24 lutego wyjechaliśmy z ziemi starobielskiej. Pani Ewa była z nami stale w kontakcie i zaprosiła nas do swojego mieszkania – prawie miesiąc, razem z 3 wnuczętami i córką mieszkaliśmy w Gdyni, w jej mieszkaniu. Polska bardzo mocno pomaga Ukrainie – i materialnie, i moralnie, i fizycznie, i w ogóle. Ilu tutaj mieszka Ukraińców… Spotkałam dzisiaj młodą kobietę, która mieszka tu z dziećmi i jest zadowolona z nastawienia mieszkańców i władzy do niej. Jesteśmy za to bardzo wdzięczni – tłumaczyła.

Pomówmy o tym rosnącym pokoleniu, o tych dzieciach, które zmuszone są z powodu wojny i tych warunków mieszkać w Polsce. Z jednej strony ludzie są straumatyzowani, słyszeli wybuchy, widzieli śmierć ludzi. Z drugiej strony widziałem sytuację, że część dzieci jest izolowana informacyjnie. Rodzice i otoczenie starają się uchronić je przed tymi złymi wiadomościami, nie włączając telewizji czy kanałów informacyjnych. Jak według pani znaleźć tę równowagę, żeby dzieci rozumiały, że trwa krwawa wojna, ale żeby ich psychika była w porządku?

– Według mnie wiek ma znaczenie. Jeśli dziecko jest mniejsze, może i potrzeba takiej bańki informacyjnej, żeby nie miało traumy, która potem przejdzie w przewlekłą chorobę. Jeśli dziecko jest starsze, to może nie w takiej okrutnej formie im o tym opowiadać, ale uważam, że niezbędne jest to, żeby pamiętało swoją ojczyznę, hymn Ukrainy. Niezbędne jest uczenie modlitw w języku ojczystym i rozmawianie nim w domu. Niech w przedszkolu czy szkole rozmawiają po polsku, to super, to wielki plus, ale nie można zapominać swojej mowy. Dzisiaj musimy włożyć jak najwięcej sił w to, żeby dzieci znały język, żeby znały historię swojego państwa, żeby miały jakieś europejskie wartości, a nie takie, jakie wspiera Rosja – mówiła.

fot. Radio Gdańsk/Justyna Skowronek

Czy może pani opowiedzieć, czym zajmowała się pani przed pełnowymiarowym wtargnięciem Rosji i czym zajmuje się po nim.

– Nasza organizacja – Starobielska Obywatelska Organizacja Wola – istnieje od 2008 roku. Prowadziliśmy lekcje wychowania patriotycznego. Kiedy Starobielsk był okupowany, to było 7 maja 2014 roku, byliśmy tydzień okupowani, ale potem nasi proukraińscy mieszkańcy, pobratymcy, wyszli, zdjęli tę szmatę i wywiesili flagę Ukrainy i do 24 lutego była u nas Ukraina. Ci, którzy starali się jakoś narzucić ludziom separatyzm, chodzili w wyszywankach, hymn Ukrainy śpiewali, ale kiedy weszli Rosjanie już 24 lutego, to zrobili się bardziej aktywni. Przeprowadzaliśmy okrągłe stoły z mieszkańcami z zachodu Ukrainy. Woziliśmy dzieci na zachód Ukrainy, organizowaliśmy akcje informacyjną w sprawie min, bo były przypadki, że dzieci ginęły od min już w 2014 roku. I dzisiaj działamy tak samo, ale nie na terenie naszej ziemi starobielskiej, bo jest okupowana, a na ziemi lwowskiej, kijowskiej. Na razie współpracujemy z grupą Lwowian, którzy stworzyli niewielkie centrum wolontariackie i pomagają przesiedleńcom… Pomagamy także wojskowym i naprawiamy samochody. Opiekujemy się też rodzinami tych, którzy zginęli.

Czy wiadomo, co odbywa się tam teraz, na okupowanym terytorium? Czy są jakieś kontakty, czy też zupełnie je utracono? Czy udaje się go jakoś utrzymać z tymi ludźmi, którzy z jakiejś przyczyny nie mogli się ewakuować? Może to ludzie starsi, może mało mobilni? Mówię o tych ludziach, którzy czują się Ukraińcami.

– Powiem, że w pierwsze dni okupacji Starobielska władza nie organizowała należnej ewakuacji ludności. Powiem, że to życzenie ludzi. Mam członków naszej organizacji, którzy wsiedli na rower i pojechali 60 kilometrów do Swatowa. Z przeszkodami, ale wyjechali. Według mnie ludzie boją się wyjechać, bo trzeba wszystko teraz zostawić, a jeszcze to bardzo zła rzecz wobec własnych dzieci, które tam zostały. Śpiewają hymn Rosji, mówią, że Ukraina to Małorosja i w ogóle nie ma takiego kraju. Nauczyciel robi wiele zła, bo pracuje z dziecięcymi umysłami. W 2014 roku miały po 15 lat, a dziś to dorośli ludzie, którzy mogą brać broń i iść strzelać. Ci, którzy mieszkali w okupowanym Ługańsku, mają teraz bardo duże problemy w związku z tym.

Jak pani uważa, 8 lat po wkroczenia Rosji na Ukrainę, czy państwo dostatecznie dużo zrobiło, żeby przekonać ludzi, żeby ich poglądy jakoś się zmieniły?

– W 2014 roku ludzie nie wiedzieli co robić. Wiedzieli, ze Rosja nie żyje lepiej niż Ukraina. Ale byli ludzie nasłani, tacy którzy po 10-20 lat mieszkali u nas na Ukrainie, ale urodzili się i otrzymali wykształcenie w Rosji. I oni przyjechali tu mącić wodę. Póki nie będzie kary, póty ludzie nie będą wyciągać wniosków. W 2014 roku żadnego nauczyciela nie ukarano, lekarza nie ukarano i wskutek tego jeszcze więcej ich przeszło na tamtą stronę… Moi koledzy, z którymi przepracowałam ponad 25 lat w szkole, to 80% z nich pracuje teraz w okupacyjnej szkole. To wielka szkoda, mi bardzo przykro i nie trzeba mówić, że ich tam zmusili. Nikt nikogo nie zmusił, nikomu automatu do skroni nie przystawiali, ani lekarzom, ani nauczycielom. Nikt nikomu czegoś takiego nie robił. Oni poszli. – „A za co mamy żyć?” – „Przepraszam, a w czasie II wojny światowej jak ludzie żyli? Dzielili się ostatnim kęsem chleba. Czemu nie wyjechaliście?” Ja nie widziałam od 2014 roku, a to tysiące wewnętrznych imigrantów, nie widziałam żadnego człowieka z wyciągniętą ręką. Na Ukrainie, gdzieś w Europie. Nie ma. Takie mamy wartości, że nie zostawiamy człowieka. Dostaje zawsze pomoc.

Dzisiaj widzimy, jak terrorystyczny kraj anektował wielką część Ukrainy. Jak pani uważa, czy wpłynie to na dalszą historię, czy Ukraina będzie wyzwalać swoje tereny niezależnie od tej farsy?

– Musimy to zrobić i wspólnota międzynarodowa ma lekcję, że Rosja to państwo, któremu nie można wierzyć, państwo, z którym nie można mieć żadnych ustaleń. Wspomnę o ustaleniach w sprawie broni jądrowej itd. Koniec, końców poleci nam na głowę. Ta wojna to sprawdzian dla całego świata. Ukraina to dzisiaj granica dla Europy i Europa musi działać tak, żeby pole boju nie przeniosło się na terytorium Polski, krajów Bałtyckich i robi w tym celu dostatecznie i wszyscy razem zwyciężymy to zło, jakby tam nie było i żeby cała Ukraina była wolna.

Nieżalenie od tego ile potrwa wojna, jak zrozumiałem, wróci pani do Starobielska?

– Oczywiście wrócę, inaczej być nie może. Koleżanka mówiła „Ja nie wrócę, nie chcę więcej nikogo widzieć, oni wszyscy są za Rosją”. A ja mówię, że tyle tam pracy, a ta ścieżka, którą biegałyśmy do rzeki całe dzieciństwo, a groby bliskich, które tam zostały. Każdy człowiek ma coś świętego i mała ojczyzna jest najcenniejsza. Zwycięstwo będzie jednoznaczne, za Ukrainę, za cywilizowany świat i gdzieby nie byli, żeby pamiętali, że są Ukraińcami.

Rozmowę tłumaczył Daniel Wojciechowski.

aKa

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj