Kulisy akcji ratowniczej na Zatoce Gdańskiej. Jak zwiększyć szansę na przeżycie w wypadku na morzu?

(fot. Facebook/Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa)

8 kwietnia, zaledwie 400 metrów od brzegu, w centrum Gdyni wywrócił się jacht, na którym znajdowało się czterech członków załogi. Zdołano uratować jedną osobę, dwie nie żyją, ciała czwartej wciąż nie znaleziono. Marcin Lange udał się do Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa w Gdyni, by porozmawiać z dyrektorem Sebastianem Kluską o przebiegu akcji ratowniczej.

– Największym dramatem i czynnikiem, który doprowadził do tej tragedii, był czas i temperatura. Z naszej perspektywy trudno to wytłumaczyć. Nie chcielibyśmy nikogo osądzać, ale czas pomiędzy teoretycznym powstaniem wypadku, a momentem, gdy informacja wpłynęła do Morskiego Centrum Koordynacji Ratownictwa, to około cztery godziny – mówił Sebastian Kluska.

Czy załoga zachowała się właściwie? – Było kilka błędów. Zawiodła łączność, nie było żadnego sygnału od załogi, że jest w niebezpieczeństwie. Nie było na pokładzie jednostki pływającej żadnych elementów pirotechniki. Na pewno problemem były też ubrania tych ludzi. Szare, ciemne kolory, bez elementów odblaskowych, co utrudniło znalezienie człowieka pływającego na powierzchni wody. Warto zaznaczyć, że wszyscy posiadali środki asekuracyjne w postaci kamizelek. Chociaż to było spełnione i dało możliwość, żeby podjąć akcję ratowniczą – tłumaczył dyrektor Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa w Gdyni.

aKa

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj