Boże Narodzenie wśród wystrzałów. Ukraińcy opowiadają o świętach w pogrążonym w wojnie kraju

(fot. PAP/EPA/SERGEY KOZLOV)

Wielu Ukraińców, którzy na początku wojny przyjechali do Polski, tegoroczne Boże Narodzenie i Nowy Rok spędzili już w swoim kraju. Była wśród nich Alina Meleszczuk z Równego, która od marca do września przebywała z trójką dzieci w Polsce. Jej czwarte dziecko jest na froncie. W audycji „Więcej Serca i Mniej Barier” opowiedziała Beacie Gwoździewicz o świętach w cieniu wojny.

Pani Alina spędziła czas świąt z rodziną. – Pojechaliśmy z dziećmi do mamy i taty na wieś. Tam było spokojnie, nie słyszeliśmy alarmów, ale w Nowy Rok pod Równem było ich wiele. Przyjechała też moja siostra z dziećmi. Spokojnie świętowaliśmy. Robiliśmy dla dzieci różne zawody, na przykład w piłce nożnej czy w szachach. W Boże Narodzenie pojechaliśmy do domu opieki dla osób niemających mieszkania i opuszczonych. Kolędowaliśmy tam i podarowaliśmy mieszkańcom prezenciki. To duży, czteropiętrowy budynek, gdzie mieszka 300 osób. Teraz są wśród nich osoby, które przyjechały ze Wschodu – wskazywała.

Gościem audycji był również Władysław Ornowski z Fundacji „Pan Władek”, który we wrześniu zawiózł panią Alinę na Ukrainę. – To dobrze, że wybuchów jest coraz mniej. Oby następne święta były bez żadnych wybuchów, nawet bez fajerwerków. W Polsce jest tendencja, żeby w ogóle zabronić używania rac i petard. Myślę, że to bardzo pozytywny kierunek. Tak powinno pozostać też na Ukrainie i dotrzeć również do Moskwy, że nie wolno strzelać – wyraził swoją opinię.

W drugiej części audycji Beata Gwoździewicz rozmawiała z księdzem Andrzejem Lelikiem, wikarym rzymskokatolickiej parafii pod wezwaniem Narodzenia świętego Jana Chrzciciela w Mościskach, który przywozi dary z Polski i rozwozi je po całej Ukrainie. – Sytuacja się nie zmienia. Wiadomo, że tutaj, na zachodzie Ukrainy, gdzie mieszkam, jest inaczej, ale 19 stycznia znowu wybieram się do Kupiańska w obwodzie charkowskim, do którego zbliżają się Rosjanie. We wrześniu miasto zostało zdeokupowane przez Ukraińców, ale Rosjanie znowu na nie nacierają i chcą tam wrócić. Znowu dostaję telefony z tego miasta z prośbą, żebym przyjechał, bo jest ciężko, mieszkańcy nie mają co jeść. Zawsze jestem w stanie przywieźć im 400-500 dziewięciokilowych paczek. Wiadomo, że taka paczka nie wystarczy na miesiąc, ale mam nadzieję, że docierają tam też inni. Jeździmy głównie do tych, którzy nie wychodzą z domów. Roznosimy im jedzenie, więc taki wyjazd trwa o wiele dłużej, bo trzeba poświęcić na to więcej czasu – opowiadał.

Posłuchaj całej audycji:

MarWer

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj