Czy zawsze szuka się w teatrze sztuki przez duże S? Nie! Czasem spędza się tu wieczór po to, by oderwać się od rzeczywistości i pośmiać. Widzowie szukający rozrywki nie zawiodą się wybierając się na farsę „Okno na parlament” w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Premiera spektaklu brytyjskiego autora Ray’a Cooney’a, znanego z pisania sztuk cieszących się ogromną popularnością, odbyła się 20 lutego na Nowej Scenie. Reżyserię powierzono Marcinowi Sławińskiemu, który wielokrotnie przygotowywał szlagiery Cooney’a na inne sceny. Wystawienie więc takiego tytułu to niemal frekwencyjny pewniak. Kolejki przed kasami zapewnione.
Minister wywodzący się z brytyjskiej partii konserwatywnej Richard Willey (Rafał Ostrowski) zamiast uczestniczyć w posiedzeniu parlamentu, woli go oglądać z okna luksusowego apartamentu w hotelu. Powód? Początek romansu z piękną Jane, sekretarką ministra opozycji (Anna Maria Urbanowska). Miłosną schadzkę przerywa pojawienie się trupa… I zaczyna się spirala nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności i kłamstw, które potęgują absurdalność sytuacji oraz gromki śmiech widowni.
Farsa nie jest łatwą sztuką, choć wielu patrzy na nią z lekkim przymrużeniem oka. Trzeba się wykazać sporymi umiejętnościami aktorskimi, niezwykłym tempem gry, do których artyści występujący na co dzień w musicalach nie są przyzwyczajeni. W „Oknie na parlament” nie ma piosenek, które spowalniają akcję. Tu czasami wręcz należy biegać po scenie. Wszystko dzieje się szybko, niemal natychmiast trzeba wchodzić w interakcję z innymi aktorami. Nie wszystkim w gdyńskiej inscenizacji się to udaje.
Jest jednak niekwestionowana gwiazda. Po premierze największe brawa zdobył Marek Sadowski. Zagrany przez niego miły i mało lotny sekretarz ministra, który w końcu przejmuje inicjatywę rozwiązywania problemów, urzeka swoją grą i wachlarzem aktorskich umiejętności. Brawo dla reżysera, który nie bał się powierzyć roli młodemu aktorowi.
Ray Cooney celowo umieszcza grę tylko w jednej przestrzeni i Marcin Sławiński wiernie się tego trzyma stawiając głównie na tekst i grę aktorską. Widzimy więc pokój hotelowy, który przypomina dawne angielskie rezydencje. Dominuje brąz i zieleń. Jest skórzana klubowa kanapa, barek z alkoholami, przyciężkawa drewniana komoda, stylizowany złoty telefon i charakterystyczne zdobienia ścian. Scenograf Wojciech Stefaniak przenosi nas w raczej zakurzoną przeszłość i nie daje poczucia współczesnego luksusu. Natomiast kostiumy autorstwa Renaty Godlewskiej to klasyka zmieszana ze współczesnymi trendami. Takie zestawienie wprowadza lekkie zamieszanie.
Widzowie po premierze opuszczali Teatr Muzyczny rozbawieni. Młodsza część widowni była zachwycona. Starsza podkreślała, że był to miły wieczór i oderwanie od codzienności, a spektakle nie muszą być zawsze sztuką przez duże S. Szukających rozrywki i osoby, które nie chcą rozważać współczesnych problemów w teatralnej adaptacji, zachęcam do obejrzenia „Okna na parlament”.