Wychowała się w Subkowach koło Tczewa. Na studia wyjechała do Krakowa, ale nie zapomniała o korzeniach. „Kociewskość” ma we krwi, dlatego potrzeba pisania pojawiła się u niej zupełnie naturalnie. W Światowy Dzień Kociewia rozmawiamy z blogerką Katarzyną Franusiak. Katarzyna Franusiak jest menadżerką kultury, koordynatorką wydarzeń kulturalnych i biznesowych, od lat związaną z branżą eventową. Prywatnie żona, mama dwójki synów. W wolnym czasie prowadzi bloga Kociewianka. Jak pisze, blog jest wyrazem miłości do ziemi, która ją ukształtowała.
Nie należysz do żadnego z regionalnych stowarzyszeń, nie jesteś etnografką. To skąd ta potrzeba pisania o Kociewiu?
Katarzyna Franusiak: Zbierałam się do tego przez jakiś czas. Bloga założyłam, kiedy urodził się Jurek, mój pierwszy synek. Szukałam jakiegoś ujścia, tylko dla siebie. I po prostu zaczęłam pisać o tym, co jest dla mnie ważne, czyli o Kociewiu. To wypływa ze mnie. Przynależność do tej małej ojczyzny jest we mnie dzięki mojej rodzinie, która, odkąd pamiętam, była aktywnie związana z Kociewiem. Moi dziadkowie, na przykład, śpiewają w zespole Subkowiaki. Z mojego dziadka jest niesamowity bajarz. Trzyma w swojej pamięci wspaniałe historie z lat dziecięcych, ze świetnie nakreślonym tłem społecznym tamtych czasów. Mój tata z kolei jest wielkim promotorem twórczości ks. Janusza Pasierba, naszego regionalnego poety. Nie mogłam uciec od tej miłości do Kociewia – jak w przysłowiu, jabłko spadło niedaleko od jabłoni.
Przez jakiś czas mieszkałaś w Krakowie, gdzie studiowałaś. Tam jednak też cały czas pamiętałaś o Kociewiu i nawet uczyłaś o regionie swoich znajomych.
W przerwach od nauki puszczałam im filmiki promocyjne z Kociewia. Oczywiście żaden z moich znajomych nie wiedział nic o tym regionie. Nie mieli świadomości, że Kociewie jest mniejszym, ale równie pięknym sąsiadem Kaszub, więc opowiadałam im o tym. Uczyłam ich też poprawnej odmiany nazwy miejscowości, z której pochodzę – Subkowy.
To jak się mówi: jedziemy do…?
Jedziemy do Subków.
Fot. archiwum prywatne
Czy to właśnie Subkowy są tym miejscem na Kociewiu, do którego wracasz najchętniej?
W Subkowach dorastałam, tam grałam w piłkę, biegałam po polach. Tam było najwięcej emocji. Do dziś w Subkowach mieszka cała moja rodzina. Dziś kolejnym ważnym miejscem na Kociewiu jest dla mnie Tczew. Mieszkam na Starym Mieście, które parę lat temu jeszcze straszyło – taka przynajmniej była fama. Dla mnie jednak jest to przepiękne miejsce. Może trochę obdrapane i zaniedbane, ale widać tu ducha czasu i historii. W Tczewie pojawia się coraz więcej inicjatyw, które mnie interesują. Pojawiają się ludzie, którzy chcą coś robić.
Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę w Tczewie, bo któregoś razu opisałaś na blogu swój spacer po mieście dodając, że gdyby Filip Springer odwiedził Tczew, to znalazłby tu coś, co umieściłby w swojej „Księdze zachwytów”. Czy Ciebie Tczew zachwyca?
Bardzo. Mieszka tu piękno nieoczywiste, stąd skojarzenie ze Springerem, który często szuka perełek i potem je opisuje. Nawet dzisiaj, kiedy szłam na spotkanie z Tobą, musiałam kilka razy się zatrzymać, żeby spojrzeć jak piękny jest Tczew w tym ostrym, zimowym słońcu.
A jak jest z innymi miastami?
Lubię jeździć do Gniewa na tamtejszy zamek. Dużo uroku ma też Kwidzyn – to już na Powiślu. Jeszcze w tym roku planuję pojechać na południe regionu, pozwiedzać trochę Borów Tucholskich.
Pewnie ten wyjazd zaowocuje kolejnymi wpisami. O czym piszesz teraz na swoim blogu?
Obecnie piszę o wciąż żywych tradycjach. Przemycam też moją codzienność, bo nie jestem w stanie się od niej oderwać. Na blogu jest też słowniczek kociewski i dział „kuchnia” – zdecydowanie nierozbudowany. Jak tylko pozwoli na to czas, zabiorę się za rozmowy z ludźmi, związanymi z Kociewiem.
Fot. archiwum prywatne
Wspomniałaś o kuchni, więc muszę zapytać – których regionalnych potraw warto spróbować?
Niedawno był Tłusty Czwartek. Przyznam, że żadnego pączka nie zjadłam. Nie udało mi się też zjeść faworków, nazywanych również grochowinkami kociewskimi. Muszę ich poszukać w cukierniach, bo to jeden z najsmaczniejszych regionalnych wypieków.
Za co, Twoim zdaniem, można pokochać Kociewie i dlaczego warto tu przyjechać?
Za architekturę, za naturę, za ludzi. Za to naturalne piękno, które jeszcze nie jest tak zdeptane jak w wielu bardziej popularnych turystycznie regionach w Polsce. Myślę, że warto tu przyjechać po odświeżenie, żeby zaznać wszechobecnej kociewskiej gościnności. Żeby zobaczyć osobliwe kapliczki na końcu polnej drogi.
Wojciech Stobba/mk