Święta Wielkiej Nocy. Palce w kolorach tęczy od barwienia jajek, zapach wielkanocnej babki, kwaśność żurku i uśmiech mamy, gdy wyjadam łyżeczką kajmak na mazurek. To rzeczy, które niezmiennie kojarzą mi się z tym okresem. Niezależnie od tego czy Wielkanoc przeżywamy silnie duchowo, czy traktujemy ją jako jedną z niewielu okazji do spotkań w rodzinnym gronie, są rzeczy, które… skutecznie mogą popsuć nastrój. Święta zazwyczaj spędzam u babci. Kocham ją, jest fantastyczną kobietą, doskonałą kucharką, otwartą, serdeczną i ciepłą osobą. Wielkanoc w jej domu powinna być czystą przyjemnością – wspaniała, rodzinna atmosfera, pyszne jedzenie, ciepło domowego ogniska. Sielsko, anielsko. Do czasu, niestety…
Kiedy przyjemny i uroczysty obiad, jedzony z okazji, jakby nie patrzeć, najważniejszego dla chrześcijan dnia w roku, staje się koszmarem? Zaczyna się niewinnie, pytaniami, które drażnią chyba każdego młodego człowieka, mnie także, ale wścibskie ciocie konsekwentnie zadają je przy każdej możliwej okazji. „Długo już się spotykasz z tym swoim kolegą. Kiedy ślub?”, „A jakiś fajniejszy kawaler się tam przy Tobie nie kręci w tym mieście?”… To tylko preludium. Dalej nie jest lepiej: „Stypendium na studiach masz czy tak balujesz z semestru na semestr?”, „A gdzieś już pracujesz? Ile zarabiasz?”. Młody człowiek, jeśli ma w sobie trochę pokory, odpowie na pytania ze spokojem, przydusi frustrację i do końca dnia, z wymuszonym uśmiechem, pomęczy się przy stole. Gorzej wygląda sytuacja, gdy rozmowa wskoczy na inny tor i cała rodzina zacznie debatować na temat polityki, służby zdrowia czy innych, wywołujących skrajne emocje rzeczy. Spotkanie kończy się kłótnią, awanturą, kopaniem pod stołem i wszyscy oburzeni, i z czerwoną od złości twarzą, rozjeżdżają się do swoich domów.
Zaraz, zaraz… Coś tu chyba poszło nie tak. Czy świąteczne spotkania wymyślono po to, by udowodnić za wszelką cenę kto ma rację albo wypytywać o prywatne sprawy i pieniądze osoby, które widzi się trzy razy w roku? Dla mnie to czas, by cieszyć się ze szczęśliwej nowiny i być z rodziną. Ale niekoniecznie tak na siłę, w gronie osób, które wychodzą razem dobrze tylko na zdjęciach. Lepiej odpuścić spotkania z ciociami i wujkami, którzy nas tylko irytują, i poświęcić czas tym, których naprawdę kochamy. Nikt nie powiedział, że wielkanocne spięcia przy stole z córką kuzynki dziadka, to jedyny poprawny sposób spędzenia świąt. To my mamy czuć się dobrze, a nie wszyscy wokół. Warto więc odrzucić konwenanse i utarte ceremoniały. Nie myj w tym roku okien specjalnie na święta i nie zapraszaj tych członków rodziny, których nie lubisz. Nie obawiaj się, że żona brata babci znów, jak co roku, skrytykuje twoją kuchnię – nie zrobi tego, jeśli święta spędzisz tylko z tymi, dla których ważna jest twoja obecność, a nie umiejętności kulinarne i czas spędzony na sprzątaniu domu. I niczym się nie obwiniaj. Święta będą szczęśliwe, jeśli my będziemy szczęśliwi.
Mam dylemat – w Poniedziałek Wielkanocny zjeść obiad u babci z całą rodziną czy w jeden z niewielu wolnych dni wsiąść z rodzicami w samochód i zwiedzić malborski zamek? Babcia się nie zmieni i już zawsze będzie zapraszać przynajmniej 20 osób na obiad, ale rodziców może jeszcze da się uratować. Żałuję tego obiadu i seniorce pewnie będzie trochę smutno, jeśli nie przyjdę, ale po poprzedniej, wielkiej bożonarodzeniowej kłótni przy świątecznym stole, chyba wybiorę zamek…
Martyna Kasprzycka