Fontanna wody wystrzeliła spod kół rozpędzonego samochodu. Widząc ochlapaną staruszkę, zdałem sobie sprawę, że wszyscy mamy problem. Problem z reagowaniem, problem z demokracją, ale powoli.
Jest taka nieduża kałuża we Wrzeszczu. Jest, bo jak twierdzą niektórzy, tworzy się od lat. Na prawym pasie ulicy Grunwaldzkiej, tuż przy krawężniku. Ochlapał cię tam samochód? Mnie też. Nauczyłem się, że trzeba omijać to miejsce. Przy chodniku jest podest, z którego korzystają klienci i pracownicy mieszczących się w kamienicy biur, ale też przechodnie, którzy nie chcą być ochlapani.
W czasie deszczu rozpoznaje się „swojaka”. Ten nie przejdzie chodnikiem. Wie, że zmoknie. I tak przechodzimy wszyscy podwyższeniem. Niektórzy z nas może nawet czują pewną satysfakcję – „Ech, ci frajerzy na dole” albo „Ale oberwał!”. Inni są zbyt skrępowani, by krzyknąć: „Drodzy państwo, nie chodnikiem, tędy!”
Staruszka ciągnąca torbę na kółkach najwyraźniej nie miała siły na robienie uników. Dla niej te sześć stopni schodów, żeby wejść i sześć, żeby zejść to zbyt wiele. Co ciekawe, nawet nie przystanęła. Nie złorzeczyła kierowcy. Najwidoczniej z rynku we Wrzeszczu chodzi tamtędy co wtorek. Wtedy zdałem sobie sprawę, że wszyscy przywykliśmy. Nie tylko do tej kałuży.
To może być nieczynna latarnia przed naszym domem, przepalona żarówka na klatce schodowej, nieodśnieżony chodnik, śmieci zalegające w parku, po którym spacerujemy. „Ktoś powinien się tym zająć” – myślimy. Sąsiad czeka na sąsiada, a w tym czasie ktoś inny wykręca kolejną żarówkę i zabiera ją do domu.
Może to wina czterdziestu lat komuny, kiedy wszystko było wspólne, a władza miała monopol na podejmowanie decyzji – bo skoro coś jest wspólne, to jest niczyje, a skoro ktoś zdecyduje, to po co się przejmować. Nie chodzi mi o to, że można ukraść żarówkę z klatki schodowej, tak jak kiedyś okradało się zakłady pracy, raczej o to, że latarnie przed domem i dziury w jezdni dalej są „nie nasze”.
A dlaczego piszę o demokracji? Bo ona zaczyna się właśnie tutaj, gdzie to my mamy prawo decydowania i działania. Od wspólnoty mieszkańców, od głosu staruszki, która być może nie wie, że urzędnicy są dla niej i ktoś odpowiada za stan jezdni.
Czasem trzeba wyjąć ręce z kieszeni. Jeśli jest więcej miejsc, takich jak to opisywane, dajcie nam znać – postaramy się pomóc. Warto jednak pomyśleć, co może zrobić każdy z nas, nie tylko dział interwencji lokalnego radia.
Puch