Przepraszam, #IdidIt. Po latach jest mi z tym źle, jak nigdy dotąd. Drogie koleżanki dziękuję wam za to

Akcja #MeToo (#JaTeż) sprawiła, że męski świat zadrżał. W pierwszej chwili strach zrodził agresję. To była męska agresja, znowu. Wynik lęku, wynik niewiedzy, w końcu braku świadomości, a zatem także empatii.

Masowy kobiecy coming out zaburzył spokój nas wszystkich. Zaczęliśmy szukać usprawiedliwień. „Jak to, aż tyle ich jest?”, „Aż tylu kobietom zrobiliśmy krzywdę?”, „To niemożliwe, to nagła moda”, „To wcielanie się w wygodną rolę ofiary”, „To nawoływanie do wojny płci”, „To prowokacja ideologiczna, a więc i polityczna”, „Kto by takie chciał molestować? Te brzydkie, to pewnie nawet się cieszą, że mogą napisać #MeToo”. Zaroiło się. Zachmurzyło się.

Potem pojawiła się refleksja i nowy hasztag #Ididit (#zrobiłemto). Żeby go szczerze użyć, trzeba przede wszystkim zdać sobie sprawę z tego, że popełniło się błąd, krzywdząc drugiego człowieka.

Czy ja to zrobiłem? „To był komplement”, „To był przejaw zainteresowania, flirt”, „To był żart”, „To była szalona impreza”, „To przez alkohol”, „To była też trochę jej wina, prowokacja”. Wytłumaczeń jest wiele. Każde z nich ma wyciszyć głos sumienia, które mówi: „Tak, zrobiłeś to”.

Mam teraz prawie 40 lat, testosteron nie buzuje w żyłach tak jak kiedyś, dlatego może jest mi łatwiej przepraszać teraz, a nie przepraszałem, gdy było trzeba, ale uderzam się w pierś – co niewiele już daje tamtym dziewczętom, chociaż daje coś mi. Skrzywdziłem. Nie poszedłbym do więzienia i pewnie nikt przeze mnie nie popełniłby samobójstwa. Nie użyłem też siły. Ale właśnie, czy brak użycia siły, to również brak przemocy? Nie, i świadomość tego faktu jest zbyt mała.  

Agresją bywa spojrzenie, oblizanie warg, gwizdanie z rusztowania, bawienie się czyimiś emocjami, słowa, które pozbawione kontekstu, mogłyby uchodzić za wyznanie uczuć, a żenują, dotknięcie czyjegoś policzka, wysłanie jednego maila za dużo. Do niedawna w naszym kraju nie istniało nawet pojęcie stalkingu, a karać za chociażby natarczywe wysyłanie SMS-ów (jako za stalking) można dopiero od roku 2011.

Z molestowaniem będzie podobnie, w końcu zdefiniuje się je w prawie karnym. Już teraz jednak trzeba dać wszystkim mężczyznom wiedzę, która przeczy obiegowym prawdom wpajanym niestety i przez ojców, i przez matki. Te „prawdy” ugruntowały się jeszcze bardziej w świecie, w którym seks sprzedaje, a kobiece ciało stało się opakowaniem produktu, w świecie, w którym dzieci mają dostęp do stron pornograficznych prezentujących przede wszystkim męskie fantazje, a młodzież uczy się, że brak empatii może pomóc w budowaniu karier.  

I trzeba dać wiedzę kobietom, które – co widać w postach z #MeToo – same czasem nie wiedzą, że są ofiarami, chociaż do głębi to czują, co gorsza winiąc czasem siebie lub swoje córki za to, co zrobił im ojciec, wujek, kuzyn.

Wszyscy mamy instynkty, ale mamy też rozum. To dlatego, gdy jesteśmy dorośli, nie płaczemy, czekając w długiej kolejce, jak to robiliśmy, trzymając się matczynych spódnic. Wychowano nas i dano nam hamulec, kulturowy program. Niestety, okazuje się, że nie tylko w naszym kraju ten program ma wiele wad, dziur, które trzeba załatać.

Nawet jeśli ktoś uważa, że internetowe #MeToo jest naiwne, to chyba widzi, jak rozkwitły dyskusje. Przyznam, że dzisiaj dwa razy ugryzłem się w język, a przy tym zacząłem się zastanawiać, czy jestem winny przeprosin. I jestem. Przepraszam #Ididit.

 

Piotr Puchalski

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj