Bezbłędna, bezkonkurencyjna, bezlitosna. Arka Gdynia gromi Sandecję

Jak bulterier, jak wściekły byk, jak Tommy Lee Jones w „Ściganym” – taka była dzisiaj Arka Gdynia, kiedy bezlitośnie obnażała błędy Sandecji Nowy Sącz. Gdynianie byli lepsi w każdym elemencie gry, nie zadowolili się szybko zdobytym prowadzeniem i zasłużenie wygrali 5:0. Osiem strzałów – cztery bramki. Więcej o pierwszej połowie w wykonaniu Arki pisać nie trzeba. Gdynianom wychodziło absolutnie wszystko, czego spróbowali. Zgranie piłki z powietrza, bez przyjęcia do wychodzącego sam na sam z bramkarzem partnera? W wykonaniu Mateusza Szwocha takie zagranie wyglądało na banalnie proste. Podobnie jak dwukrotne skuteczne wykonanie rzutów karnych. Całkowite zneutralizowanie ofensywnych zapędów rywala? Dla obrońców żółto-niebieskich nie było to żadnym problemem.

ARKA POZA ZASIĘGIEM

Pierwszy gol to wspomniane wcześniej idealne dogranie Szwocha do Jurado i spokojne wykończenie Hiszpana. Drugi – zagranie ręką jednego z obrońców z Nowego Sącza, interwencja VAR-u i karny. Trzecie trafienie padło po idealnym kontrataku duetu Zarandia-Kriwiec, a czwarte to powtórka z rozrywki – „wapno” po wideoweryfikacji i drugi gol Szwocha. Gdyby w każdym meczu sezonu gdynianie prezentowali się w połowie tak dobrze, walczyliby o mistrzostwo Polski. Gospodarze doskonale odnaleźli się w trudnych warunkach, ale nie mogło być inaczej, bo Stadion Miejski znają jak własną kieszeń. Z błotnistą murawą nie radzili sobie goście, ale Sandecji nie pomogłaby nawet równa jak stół powierzchnia boiska. Arka w pierwszej połowie była po prostu poza zasięgiem.

ARKA, TO NIE BORUSSIA, SANDECJA – NIE SCHALKE

4:0 w do przerwy kilka godzin wcześniej prowadziła też Borussia Dortmund, ale pozwoliła rywalom na odrobienie strat i zremisowała. Arka uczyła się na cudzych błędach. Drugą część meczu rozpoczęła tak, jakby to ona musiała odrabiać straty, choć trzeba przyznać, że żółto-niebieskim pomogło szczęście. Piłka po dośrodkowaniu tak dobrze odbiła się od głowy Adama Marciniaka, że wpadła do bramki tuż przy słupku, poza zasięgiem Michała Gliwy. Pozostałe minuty upłynęły pod znakiem pełnej kontroli wydarzeń przez gospodarzy. Kolejną szansę na grę otrzymał Szymon Nowicki, który zadebiutował w poprzedniej kolejce, a teraz mógł nawet strzelić bramkę. Tego nie potrafiła zrobić Sandecja i zasłużenie przegrała „do zera”.

WARTO CZEKAĆ NA WIĘCEJ

Gdynianie swoją grą wynagrodzili kibicom fatalną pogodę i dali im najlepszy z możliwych powodów do świętowania. Jeszcze niedawno Arka przegrała dwa mecze z rzędu, teraz dwa kolejne wygrała, a jak pokazała już w tym sezonie – po dwóch porażkach żółto-niebiescy potrafią seryjnie kolekcjonować punkty. To, bez trudu, zrobili również dzisiaj i dali najlepszy powód do tego, żeby z niecierpliwością czekać na kolejny mecz z ich udziałem.

Arka Gdynia – Sandecja Nowy Sącz 5:0 (4:0)

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj