Pierwsza połowa fatalna, druga – bardzo dobra. W grze Lechii widać postęp, ale na Koronę to za mało

Trzecia z rzędu porażka piłkarzy Lechii. Gdańszczanie pokazali dwie twarze – w pierwszej połowie zagrali fatalnie i zasłużenie przegrywali. Druga część meczu to najlepsze 45 minut, jakie biało-zieloni rozegrali pod wodzą Piotra Stokowca. Jedyne czego im brakowało, to skuteczność, której brak kosztował gdańszczan kolejne trzy punkty, bo przegrali 0:1. Jedyny zawodnik Lechii, którego można było pochwalić po pierwszej połowie, to Dusan Kuciak. Tylko jemu gdańszczanie zawdzięczali fakt, że nie przegrywali do przerwy kilkoma bramkami. Słowak zatrzymał bardzo groźnie uderzenie z rzutu wolnego, potężny strzał pod poprzeczkę i dał radę nawet przy rzucie karnym. Tu dopisało mu szczęście, bo choć okazał się lepszy od Cvijanovicia, to sędzia – z nie do końca jasnych powodów – nakazał powtórzyć „jedenastkę”. W drugiej próbie Słoweniec jednak przestrzelił. Kuciak rozgrywał bardzo dobre spotkanie, ale nawet będąc w takiej formie, nie miał szans przy akcji, którą gospodarze przeprowadzili w 17. minucie. Marcin Cebula wszedł w pole karne tak łatwo, jakby za przeciwników miał zespół U-11, idealnie dograł do Cvijanovicia, a ten – choć 13 minut później zmarnował rzut karny – w takiej sytuacji się nie pomylił.

BEZ PROBLEMÓW W POLE KARNE LECHII

Takich akcji kielczanie przeprowadzili w pierwszej połowie co najmniej kilka. Raz z prawej, raz z lewej strony, i za każdym razem wiązało się to z dużym zagrożeniem. Zazwyczaj jednak Koronie brakowało dokładności w ostatnim momencie, dlatego dwukrotnie piłka przetoczyła się w poprzek pola karnego Lechii, jakby czekała, aż ktoś wpakuje ją do siatki. Doczekała się tylko raz, dlatego do przerwy gospodarze prowadzili zaledwie 1:0.

ZMIANA O 180 STOPNI

Piotr Stokowiec po przerwie nie czekał na dalszy rozwój wydarzeń i od razu przeszedł do działania. Wprowadził Sławomira Peszkę, a po kilku minutach Lukasa Haraslina. Jednak chyba nawet sam szkoleniowiec nie spodziewał się, że obraz meczu zmieni się o 180 stopni. Wyglądało to tak, jakby zespoły zamieniły się strojami. Lechia nagle przestała dopuszczać rywali do własnej bramki i Dusan Kuciak po przerwie był praktycznie bezrobotny. Wysilić musiał się tylko raz – po „bombie” Jakuba Żubrowskiego z 85. minuty i Słowak spisał się bez zarzutu.

PROBLEMEM SKUTECZNOŚĆ

Sporo roboty mieli za to defensorzy gosopdarzy. Po przesunięciu do środka Flavio Paixao i wprowadzeniu dwóch szybkich skrzydłowych Lechia miała bardzo duże możliwości w ataku bocznymi strefami boiska. Gdańszczanie nie mieli specjalnych problemów ze znalezieniem się na wysokości pola karnego rywali. Kłopoty zaczynały się dopiero, gdy trzeba było dokładnie dograć w „szesnastkę”. Udało się po stałym fragmencie gry i kilka metrów przed bramką do futbolówki dopadł Steven Vitoria, ale Kanadyjczyk fatalnie przestrzelił. W końcówce jeszcze gdańszczanie rozpaczliwie atakowali, ale brakowało im spokoju w rozegraniu i nic z ich ofensywnych prób nie wynikło.

NA DERBY ZE STREFY SPADKOWEJ

Gdyby Lechia była w stanie w całym spotkaniu grać tak, jak robiła to w drugiej połowie, z pewnością zanotowałaby pierwsze od czterech miesięcy zwycięstwo. Gdańszczanie jednak dobrze prezentowali się tylko przez 45 minut, a w dodatku mieli ogromne problemy ze skutecznością i dlatego po raz kolejny przegrywają. To trzecia z rzędu porażka biało-zielonych, którzy na zwycięstwo czekają od 1 grudnia.

Korona Kielce – Lechia Gdańsk 1:0 (1:0)

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj