Dla takich spotkań chodzi się na stadiony. Lechia po meczu na miarę hitu ekstraklasy pokonuje Jagiellonię

gol1111

Zwroty akcji, piękne bramki,  fenomenalne interwencje bramkarza, sędziowskie kontrowersje – w tym meczu było wszystko! Lechia dwukrotnie wychodziła na prowadzenie i pozwalała rywalom odrobić straty. Za trzecim razem już się nie pomyliła. Gdańszczanie po znakomitym meczu pokonali Jagiellonię i nad wiceliderem Lotto Ekstraklasy mają już pięć punktów przewagi.

Po raz drugi z rzędu Lechia grała ligowe spotkanie na własnym stadionie i po raz drugi w pierwszych minutach wystawiła swojego bramkarza na naprawdę wymagającą próbę. Już w pierwszych dwudziestu minutach Zlatan Alomerović musiał dwukrotnie solidnie się nagimnastykować. Najpierw „pajacykiem” zatrzymał Romana Bezjaka, który wyszedł zza linii obrony i uderzył głową, a później umiejętności Serba – również strzałem głową – przetestował Ivan Runje. Dwukrotnie były zawodnik Borussii Dortmund uratował skórę gdańszczanom.

 

fot. Radio Gdańsk / Jacek Klejment

IMPULS MICHALAKA

Lechia potrzebowała trochę czasu na „odnalezienie” się na murawie. Pierwszym sygnałem, że gospodarze są już na pełnych obrotach było przejęcie piłki przez Rafała Wolskiego pod polem karnym rywali i błyskawiczny, ale niecelny, strzał Flavio. Kolejnym, już skutecznym, była akcja Konrada Michalaka. W 37. minucie skrzydłowy polskiej młodzieżówki zszedł do środka, uderzył, a piłkę ręką zatrzymał Runje. Tomasz Musiał długo konsultował się z asystentami wideo, ale ostatecznie podyktował rzut karny. Spokojnie wykorzystał go Flavio.

GRAD GOLI PRZED PRZERWĄ

Wydawało się, że to już końcówka pierwszej połowy, a tymczasem ani jedna, ani druga drużyna nie zamierzała zwalniać tempa. Goście odpowiedzieli błyskawicznie, po sześćdziesięciu sekundach. Marko Poletanović uderzył z dystansu tak, że automatycznie zgłosił mocną kandydaturę do gola sezonu. Trafił idealnie, w samo okienko, piłka obiła się od słupka i wylądowała w siatce. Żaden bramkarz nie miałby szans. Dwa gole pod koniec pierwszej połowy to dużo emocji? Gospodarze byli innego zdania. Jarosław Kubicki w 45. minucie znalazł się w polu karnym, uderzył z powietrza, a piłka tak szczęśliwie odbiła się od nóg Mitrovicia, że wturlała się do bramki obok bezradnego Mariana Kelemena.

Do przerwy Lechia miała więc prowadzenie, choć szczęście przy zdobyciu drugiej bramki odegrało jedną z kluczowych ról. Nie mniej ważną przed przerwą miał Alomerović. Tylko interwencje Serba sprawiły, że po dwudziestu minutach gospodarze nie musieli odrabiać dwubramkowej straty.

 

flavio2222

fot. Radio Gdańsk / Jacek Klejment

KOPIA BŁĘDU Z PIERWSZEJ POŁOWY

Po powrocie na boisko znów lepiej prezentowali się goście i tym razem potrafili udokumentować to bramką. Po raz kolejny wykorzystali bierność defensorów Lechii przed polem karnym, piłkę spokojnie przyjął Novikovas i plasowanym strzałem doprowadził do wyrównania. Piotr Stokowiec może mieć przy tej sytuacji pretensje do defensywnych pomocników, bo to oni odpowiedzialni są za „doskok” do rywali w tej strefie boiska. Drugi raz w meczu zabrakło agresywnego ataku przed własnym polem karnym.

PRECYZJA MLADENOVICIA

To, co cechuje w tym sezonie gdańszczan, to fakt, że w zawsze, kiedy rezultat jest niekorzystny, uparcie dążą do zdobycia bramki. I tym razem biało-zieloni nie zadowolili się remisem. Mieli już gola po rzucie karnym, mieli bramkę z gry, więc dołożyli trafienie po rzucie wolnym. Filip Mladenović dopieścił dośrodkowanie ze stojącej piłki, znalazł w polu karnym Michała Nalepę i było 3:2. Defensor trafił idealnie, Kelemen tylko odprowadził futbolówkę wzrokiem.

BRAKOWAŁO ZDROWEGO ROZSĄDKU

Trzeba jednak oddać gościom, że i oni nie zamierzali się poddać. Od straty bramki ostro walczyli o trzecie w tym meczu odrobienie strat. Szkoda tylko, że poza zagrożeniem stwarzanym pod bramką Alomerovicia, zagrażali też zdrowiu rywali. Po kolejnym niebezpiecznym ataku na swoje nogi z boiska z kontuzją zejść musiał Lukas Haraslin, nie był to pierwszy raz w tym meczu, w którym Słowakowi groził poważny uraz.

ZWYCIĘZCÓW SIĘ NIE SĄDZI

Trzeba powiedzieć, że Jagiellonia w Gdańsk nie grała źle. Białostoczanie w ofensywie stwarzali sytuacje, potrafili znaleźć sposób na defensywę rywali. Trzeba jednak również zaznaczyć, że w piłkę gra cała drużyna i tym razem Alomerović sprawił, że to jego drużyna była w tym spotkaniu po prostu lepsza. Gdańszczanie po raz kolejny zagrali jak na lidera przystało – byli skuteczni w ataku, a w kluczowych momentach wyrachowani i to pozwoliło im utrzymać zwycięstwo do ostatniego gwizdka.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj