O Treflu Sopot, pieniądzach których nie płacono i pewności siebie przed play-off. Rozmowa z Bartłomiejem Wołoszynem

Po co Asseco Arce Bartłomiej Wołoszyn? – pytała część środowiska koszykarskiego w Polsce, gdy skrzydłowy przenosił się do Gdyni z Dąbrowy Górniczej. Dwa miesiące wystarczyły, by poznać odpowiedź. 33-latek wniósł do zespołu jakość, wystąpił w pierwszej piątce każdego z 9 meczów ligowych. – Zespół uwierzył, że przychodzi człowiek, który chce wnieść jakość i wartość dodaną, a nie tylko uzupełnienie składu – powiedział Radiu Gdańsk sam zainteresowany.
Wygrane przez Arkę Derby Trójmiasta były dobrą sposobnością do porozmawiania z Bartłomiejem Wołoszynem. Po polskich parkietach ligowych biega od 2005 roku, reprezentował barwy 5 klubów, ale smaku derbowej rywalizacji w Trójmieście doświadczył po raz pierwszy. – Pokazaliśmy w derbach to, co w koszykówce jest najlepsze: twarda gra po obu stronach parkietu, z wieloma zwrotami akcji i z rozstrzygnięciem wyniku w ostatnich sekundach. Kibice się nie zawiedli – powiedział Wołoszyn. Ze skrzydłowym Arki rozmawiamy o kuriozalnej pozycji w tabeli Trefla Sopot, o pieniądzach, których zabrakło w Dąbrowie Górniczej oraz atucie własnego parkietu w przeddzień walki w fazie play-off.

Paweł Kątnik: Przyszedłeś do Arki tuż przed Pucharem Polski i zaliczyłeś udane wejście do drużyny. Nie jest łatwo znaleźć sobie miejsce w zespole tylu indywidualności, ale Tobie się udało…

Bartłomiej Wołoszyn, Arka Gdynia: Trener Frasunkiewicz jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia dzwonił do mnie, wtedy odmówiłem, ale sytuacja z moim byłym klubem tak się rozwinęła, że musiałem odejść i o tyle dobrze, że w Pucharze Polski nie było całego zespołu. Z marszu musiałem dostać minuty, bo w rotacji było nas 6-7 zawodników. Pokazałem się z dobrej strony, a zespół uwierzył, że przychodzi człowiek, który chce wnieść jakość i wartość dodaną, a nie tylko uzupełnienie składu. Były zresztą wzloty i upadki. Bardzo mocno analizowaliśmy ostatnią porażkę z Kingiem. Zrozumieliśmy przyczyny porażki i w derbach było widać, że przy takiej grze trudno będzie nas zatrzymać.

Pozostając przy derbach. Wszyscy się łapią za głowy, jak ten Trefl przy tak silnym składzie może walczyć zaledwie o utrzymanie.

Patrząc na nazwiska, które mają w zespole, to na pewno każdy zespół chciałby mieć takich zawodników. Nie jestem w środku tej drużyny, ale chyba na początku sezonu nie było chemii w zespole, roszady trenerów nie wpłynęły na nich korzystnie. Sam byłem w takich drużynach, w których zmiany trenerów na krótką metę przynoszą jakiś efekt, ale w długofalowej rzeczywistości tak nie jest. Myślę, że gdyby trener Kloziński został do końca sezonu i pozwolono by mu dograć sezon, te wyniki byłyby lepsze. Chciałbym, żeby Trefl został w lidze, bo jest to uznana marka, a każdy zawodnik lubi do Trójmiasta przyjeżdżać i tu grać.

Mógłbyś przybliżyć kulisy odejścia z MKS-u i rozstania z trenerem Winnickim?

Z trenerem Winnickim mamy sztamę. Trzymaliśmy ten zespół w bardzo trudnych sytuacjach przez dwa ostatnie sezony. Odeszło wielu zawodników, mieliśmy duże zaległości finansowe z tamtego sezonu. Podpisałem dwuletni kontrakt mimo zobowiązań, które klub miał wobec mnie, bo chciałem się utożsamiać z tamtą społecznością. Prezesi, którzy mówili, że pieniądze będą spłacane, nie do końca wywiązywali się ze swoich zobowiązań. Trener Winnicki po rozmowie ze mną zrozumiał to. Myślę, że Winnickiemu powinni postawić w Dąbrowie Górniczej pomnik za to, co zrobił. Grają ponad stan i są praktycznie pewni udziału w play-off. 

Cała rozmowa z Bartłomiejem Wołoszynem poniżej:

 
Paweł Kątnik


Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj