Sławomir Bramkostrzelić i Nalepa, który zabawił się w Zlatana. Lechia z pierwszym w tym sezonie zwycięstwem w Gdańsku

Peszko jakiego kibice Lechii zawsze chcieliby oglądać – kreatywny i skuteczny i Nalepa, którego fani biało-zielonych nie znali – strzelający w  stylu kung-fu – to bohaterowie meczu z Lechem Poznań. Gdańszczanie wygrali z Lechem 2:1 i mają pierwsze zwycięstwo na Stadionie Energa w tym sezonie ligowym.
Sławomir Peszko – to postać w Poznaniu nie anonimowa, ale jeżeli ktoś z kibiców „Kolejorza” zapomniał o istnieniu tego skrzydłowego, to w brutalny sposób sobie przypomniał. To, co wyprawiał na skrzydle ten zawodnik, przypominało jego naprawdę najlepsze momenty w karierze. W pierwszych dwudziestu minutach trzy razy uderzał na bramkę. Najpierw sprytnie, ale za lekko, potem niecelnie głową, aż w końcu koledzy wypracowali mu sytuację idealną. Dośrodkowywał Filip Mladenović, Artur Sobiech zgrał przed bramkę, a Peszko głową wpakował piłkę do pustej bramki. Akcja palce lizać, ale chwilę później była już tylko brzydszą siostrą tej, którą wykończył Zlatan Ibrahimović Michał Nalepa. Znów dośrodkowywał Mladenović, a środkowy obrońca wolejo-wślizgiem podwyższył na 2:0. Od dawna wiedzieliśmy, że Nalepa komfortowo czuje się w polu karnym przeciwnika, ale takich fajerwerków jego autorstwa jeszcze nie było.

WIDAĆ BYŁO PLAN

Lechia grała naprawdę dobrze. Widać było pomysł Piotra Stokowca, który tercetem Daniel Łukasik – Jarosław Kubicki – Maciej Gajos zamknął środek pola, a grę napędził bokami. Dojrzałość i odpowiedzialność Mladenovicia i Żarko Udovicicia robiła wrażenie, bo chociaż obaj co chwilę byli aktywni w ofensywie, to do obowiązków defensywnych biegli jak do pożaru. Peszko czarował, mógł mieć asystę (cudne dośrodkowanie zmarnował Udovicić) albo więcej goli (łącznie strzelał chyba pięć razy), a swoją robotę wykonywał też Karol Fila.

MOMENT DEKONCENTRACJI

Szkoda tylko, że prawa strona Lechii jednak w końcu na chwilę się zdrzemnęła. Ostatnia akcja pierwszej połowy i kawałek wolnego miejsca dostał Joao Amaral. Wcześniej pomocnicy Lecha swobody mieli jak na lekarstwo, ale tym razem Portugalczyk dostał jej tyle, że idealnie zaprojektował i zrealizował podanie do Christiana Gytkjaera, a ten głową przelobował Dusana Kuciaka. Obrona się zdrzemnęła, a bramkarz był już bez szans.

NIEZAWODNY KUCIAK

Lechia w drugiej połowie wróciła do gry, którą zna, lubi i potrafi. Miała prowadzenie, miała też sposób na Lecha, bo kontrataki były momentami bardzo groźne, ale poza tym biało-zieloni spokojnie czekali na ruch „Kolejorza”. Poznaniacy szukali sposobów, ale naprawdę groźnie zaczęli atakować dopiero w ostatnim kwadransie. Znów trzeba było opierać się na Kuciaku, ale Słowak pokazał, że można to robić do woli. W niewiarygodny momentami sposób interweniował, jak przy eleganckim, niesygnalizowanym strzale Pedro Tiby po rzucie rożnym. Można czasem zarzucać Kuciakowi nie najlepszą grę nogami, ale na linii jest pewnie najlepszym fachowcem w ekstraklasie.

DOŚWIADCZENIA NIE ZABRAKŁO

Lechia miała jeszcze swoje szanse, mógł trafić Rafał Wolski, ale Van der Hart dał radę przy strzale Polaka po rajdzie i podaniu Mladenovicia. W ostatnich minutach piłki było już mniej, więcej szukania możliwości i sposobów, by kraść kolejne sekundy, ale zwycięzców w tym przypadku rozliczać nie można. Lechia – dla ponad czternastu tysięcy kibiców na trybunach – zagrała kawał niezłego meczu i zasłużenie wygrała z Lechem.

 
Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj