Szybko stracony gol i półtorej godziny bicia głową w mur. Lechia raziła nieskutecznością i przegrała z Pogonią

Miały być lepsza gra, przełamanie i dobre nastroje podczas przerwy reprezentacyjnej. Było bicie głową w mur i pokaz nieskuteczności. Piłkarze Lechii przegrali z Pogonią Szczecin 0:1 i kontynuują passę ligowych meczów bez zwycięstwa.

 

Bramki tracone w końcówkach, w drugich połowach, przy prowadzeniu – to było największą bolączką Lechii w ostatnich tygodniach. Tak straciła zwycięstwo chociażby w derbach Trójmiasta czy meczu z Górnikiem Zabrze. No cóż, okazuje się, że są gorsze możliwości. Biało-zieloni – wydawało się – dobrze weszli w spotkanie z Pogonią, od początku byli aktywni, ale nie zdążyli wiele zdziałać i już przegrywali. Srdan Spiridonović podał do Zvonimira Kożulja, nie zdążył doskoczyć Maciej Gajos i Bośniak mocnym strzałem nie dał szans Dusanowi Kuciakowi. A ile dzieli prowadzenie 1:0 od przegrywania 0:1? W tym przypadku 75 sekund. O tyle wcześniej znakomitą sytuację zmarnował Lukas Haraslin. Wyprowadził w pole obrońców, oszukał też bramkarza i wystarczyło trafić do bramki z dziesięciu metrów. Uderzył beznadziejnie, nad poprzeczką

Lechia padła na deski, ale od razu zaczęła się podnosić. Na początku niemrawo, to Pogoń przeważała w pierwszych trzydziestu minutach, ale ostatnie dziesięć zdecydowanie należało już do gdańszczan. Próbowali, szukali luk w defensywie „Portowców”, ale brakowało konkretów. Pomysłem na grę było oddawanie piłki filipowi Mladenovicowi, ewentualnie Haraslinowi, ale to efektów nie przynosiło.

BRAKOWAŁO KONKRETÓW

Dokładnie to samo można powiedzieć o całej drugiej połowie. Lechia walczyła, szukała opcji, wściekali się Dusan Kuciak i Michał Nalepa, bo biało-zieloni byli momentami po prostu bezsilni. A nawet kiedy stworzyli już dobrą sytuację, jak dogranie Mladenovicia do Artura Sobiecha czy indywidualna akcja i strzał lewego obrońcy, to brakowało skuteczności. Gdyby gdańszczanie mieli jej ciut więcej albo po prostu gdyby dopisało im szczęście, mogliby spokojnie wywalczyć trzy punkty.

MUR NA DWUDZIESTYM METRZE

Zamiast tego były próby wprowadzonych Flavio Paixao, Sławomira Peszki i Jakuba Araka (Lechia w ostatnich dziesięciu minutach grała trzema napastnikami), ale zagrożenia nie było. Był stan zagrożenia, przebywanie na połowie Pogoni, utrzymywanie Stipicy „pod prądem”, ale strzałów, z którymi musiałby sobie chorwacki bramkarz radzić, brakowało. Lechia biła głową w mur ustawiony dwadzieścia metrów przed linią końcową.

To piąty z rzędu mecz bez zwycięstwa biało-zielonych. Nie, to nie jest wszystko pod kontrolą, jak starają się przekonywać nas gdańszczanie. Brakuje momentami jakości, brakuje przede wszystkim – podkreślmy to raz jeszcze – skuteczności. Brakuje też lepszej obrony, bo Kuciak robi w tym sezonie co może, ale czyste konto zachował tylko dwa razy. To mówi samo za siebie. Potrzeba przerwy, potrzeba nowych impulsów i poprawy, bo czołówka zdecydowanie zaczęła uciekać.

Lechia Gdańsk – Pogoń Szczecin 0:1 (0:1)

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj