Było mnóstwo trudnych momentów, ale defensywa wytrzymała, a Flavio zrobił swoje. Lechia z drugim z rzędu zwycięstwem

Było trudno, momentami piekielnie trudno, ale Lechia wytrzymała. Defensywa – to był klucz do sukcesu w Krakowie. Defensywa, która w końcu zachowała czyste konto. W ataku odpowiedzialność wziął na siebie kapitan. Flavio Paixao zdobył decydującą bramkę i dał biało-zielonym zwycięstwo nad Wisłą Kraków 1:0. Meczu z Wisłą paradoksalnie można było się obawiać. Oczywiście – krakowianie to zdecydowany outsider ekstraklasy i zespół kompletnie rozbity, ale z drugiej strony niedawno doszło pod Wawelem do zmiany trenera, a żadna drużyna nie będzie przecież wiecznie przegrywać.

I te obawy mogły w pierwszej połowie rosnąć, bo gospodarze grali lepiej od Lechii. Widać było u biało-zielonych brak Jarosława Kubickiego. Wisła stwarzała sobie sporo sytuacji, z dużą łatwością przenosiła grę pod pole karne gdańszczan, a brakowało jej jedynie wykończenia. Jak w sytuacji, w której Damian Pawłowski trafił w… Michała Maka. Skuteczności początkowo nie miała też Lechia, bo kiedy Lukas Haraslin doszedł do bardzo dobrej sytuacji, był na wprost bramki i miał sporo czasu, w swoim stylu zepsuł akcję, uderzając nad poprzeczką.

TYPOWI PESZKO I FLAVIO

Lepiej spisał się Sławomir Peszko. On również w typowy dla siebie sposób – nieco przypadkowy, może niezbyt skoordynowany – dryblował w polu karnym, zrobił to na tyle szczęśliwie, że czubkiem buta wystawił piłkę Flavio Paixao, a ten z dużym spokojem i precyzją pokonał Michała Buchalika. Asystent miał trochę szczęścia i przypadku, strzelec bramki wszystko miał zaplanowane i pod kontrolą.

Generalnie jednak Lechia pierwszej połowy pod kontrolą nie miała. Było sporo nerwów, momentami pojawiała się rozpaczliwa obrona, ale ostatecznie skuteczna. Do przerwy biało-zieloni prowadzili 1:0.

POWIETRZNE ATAKI

Obie strony atakowały, bardziej aktywna była Wisła, bardziej skuteczna – Lechia, a efekt był taki, że spotkanie naprawdę dobrze się oglądało. Emocje rosły jeszcze w drugiej połowie. Gdańszczanie byli mocni w powietrzu. Michał Nalepa i Mario Maloca powinni mieć po co najmniej jednej bramce. Obaj dochodzili do strzałów po dośrodkowaniach z rzutów rożnych, obaj mieli dość spory komfort, ale obaj też spudłowali. Michał Buchalik nie musiał się nawet rzucać, po prostu odprowadzał piłkę wzrokiem.

DEFENSYWA WYTRZYMAŁA

Ale tak jak nieskuteczny był duet stoperów pod bramką przeciwnika, tak pod swoją spisywał się bez zarzutu. Krakowianie stwarzali sobie sytuację, szukali strzałów, ale często nadziewali się nawet nie na Zlatana Alomerovicia, a właśnie na blokujących piłkę defensorów. Nie pomogły rajdy Jakuba Błaszczykowskiego czy strzały Vullneta Bashy. Alomerović, a bardziej cały zespół Lechii zachował czyste konto.

Z przodu mogło „wpaść” więcej, bo poza obrońcami sytuację miał chociażby Haraslin. Pędził lewą stroną, miał przed sobą tylko Buchalika, ale uderzył w sposób sygnalizowany i bramkarz odbił piłkę. Dużo „wiatru” robi skrzydłowy, ale wykończenie ma w tym sezonie po prostu fatalne. To nie musi jednak martwić Piotra Stokowca w drodze powrotnej z Krakowa. W ostatnich sezonach biało-zieloni pod Wawelem zazwyczaj dostawali lekcje futbolu, tym razem też mieli trudne momenty, ale wytrzymali. Udało się zachować czyste konto, swoją robotę wykonał też Paixao i Lechia odniosła drugie zwycięstwo z rzędu.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj