Miał być prezent dla kibiców, były prezenty dla Rakowa. Lechia w beznadziejnym stylu zakończyła rok

Podsumowanie najlepszego roku w historii klubu zwycięstwem – to był plan na sobotnie popołudnie piłkarzy Lechii. Zamiast podsumowania wyszło potwierdzenie beznadziejnej gry z Białegostoku. Lechia drugi raz z rzędu przegrała 0:3, w żenujący sposób kończąc rok. Pisaliśmy kiedyś o Błażeju Augustynie, jeszcze zanim zaczął grać na naprawdę wysokim ligowym poziomie, że jest jak domowej roboty strzelba – groźny z przodu, groźny też z tyłu. Miał nawet taki mecz, kiedy trafił i dla Lechii, i dla rywala. Dlaczego to przypominamy? Bo idealnie do tego porównania pasuje też inny zawodnik Lechii, Sławomir Peszko.

NIEZŁA PIERWSZA POŁOWA

Gdybyśmy mieli podsumowywać jego występ po pierwszej połowie, pewnie dostałby najwyższą notę w zespole. Nie zaliczył co prawda bramki ani asysty, ale to on stwarzał największe niebezpieczeństwo. Raz uderzył groźnie z dystansu, ale Jakuba Szumskiego uratował słupek. Innym razem niemal idealnie dośrodkował na głowę Flavio Paixao, ale Portugalczyk uderzył nad poprzeczką. Było sporo jakości w przyjęciu (czego nie można powiedzieć o wszystkich piłkarzach Lechii), szukał dryblingu, generalnie robił sporo wiatru na prawej stronie. Konkretnego efektu nie było, biało-zieloni po pierwszej części gry remisowali 0:0, ale dość wyraźnie przeważali. Raków nie oddał nawet celnego strzału, choć też miał swoje szanse, Lechia oddała dwa celne uderzenia i zostawiła optymistyczne wrażenie przed drugą połową.

PESZKO ROZPOCZĄŁ DRAMAT

Po powrocie na boisko Peszko od razu potwierdził niezłą dyspozycję, bo oddał bardzo groźny strzał, ale Szumski instynktownie odbił piłkę. Problem w tym, że tutaj zaczyna się druga część charakterystyki skrzydłowego. Już w pierwszej połowie faulował w groźnym miejscu, ale Raków z rzutu wolnego nie skorzystał. Co innego, kiedy częstochowianie mieli do dyspozycji rzut karny, a właśnie taki stały fragment gry zapewnił im Peszko. Wracał za jednym z zawodników Rakowa, sfaulował go na skraju szesnastki i Piotr Lasyk podyktował jedenastkę. Daniel Bartl spokojnie ją wykorzystał.

CO ROBILI STOPERZY?

Sześć minut później, tym razem już bez udziału Peszki, było już2:0. Tym razem gdańszczanie nadziali się na kontratak, dośrodkowanie z prawej strony w kierunku niepilnowanego Sebastiana Musiolika (Co robili w tym czasie Mario Maloca i Michał Nalepa? Nie wiadomo), który głową dał gościom prowadzenie 2:0. Dopełnieniem beznadziei, która opanowała Lechię w drugiej połowie był trzeci gol dla częstochowian. Gdańszczanie rozgrywali piłkę, byli niemal całym zespołem na połowie rywala i… stracili futbolówkę. Raków ruszył z kontrą, rozegrał ją i efektownie, i efektywnie, a gola zdobył Michał Skóraś.

O grze ofensywnej Lechii, bo jednak gdańszczanie sporo byli przy piłce, napiszemy tyle, że była po prostu jałowa. Liczenie na dryblingi na skrzydłach i ewentualnie strzały z dystansu dało dokładnie nic. Flavio Paixao był niemal niewidoczny, niczego nie wniosły też zmiany, chociaż debiut Kacpra Urbańskiego (rocznik 2004) warto odnotować.

CZAS NA PRZERWĘ

Lechia ma za sobą jeden z najlepszych, może najlepszy rok w historii. Gdańszczanie w jego końcówce długo mieli też niezłą passe, ale ostatnimi dwoma meczami się kompromitowali. Dwukrotnie przegrać 0:3, w dodatku w tak słabm stylu i grając z beniaminkiem po prostu nie przystoi. Dobrze, że teraz przerwa. Przed biało-zielonymi, a zwłaszcza przed trenerem Stokowcem, bardzo dużo pracy.

 
Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj