Flavio oczarował, Korona zdominowała, ale Lechia wyrwała zwycięstwo. Gdańszczanie po słabym meczu wygrali w Kielcach

Flavio Paixao – to bohater Lechii i kropka. Potwierdził to też w Kielcach. Drugim bohaterem jest Maciej Gajos, który dał zwycięską bramkę. Lechia była w Kielcach zdominowana, miała ogromne problemy, ale wyrwała zwycięstwo.

Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale skoro tak, to jak nazwać Flavio Paixao? Portugalczyk w tym sezonie dla Lechii jest absolutnie fundamentalną postacią. Zawodnikiem, bez którego gdańszczanie byliby w kompletnie innej rzeczywistości i potwierdził to w Kielcach. 18. minuta meczu, dośrodkowanie z rzutu rożnego Filipa Mladenovicia, Flavio wyskakuje, uderza głową i nie daje szans Markowi Koziołowi.

Dziewięć ostatnich goli Lechii – wszystkie autorstwa Flavio. Trafieniem z Koroną sprawił, że aktualne rozgrywki to jego 6. sezon z rzędu z dwucyfrową liczbą goli na koncie. Ale inna statystyka robi jeszcze większe wrażenie.


Ten napastnik od sześciu sezonów ma średnią 12,5 gola na sezon. W ligach zagranicznych czołowi napastnicy na takie liczby nawet się nie oglądają, ale w Polsce to jest osiągnięcie znakomite. I nie chodzi tylko o liczbę bramek, ale też regularność, utrzymanie formy na przestrzeni lat. To jest w naszych realiach sytuacja niespotykana, bo jeżeli ktoś bardzo się wyróżnia w jednym sezonie, to w następnym albo gra już gdzieś indziej albo gaśnie i nie potrafi nawiązać do wcześniejszej formy. Flavio też miał przecież długie miesiące zapaści, kiedy robotę wykonywał jego brat, ale teraz o Marco mało kto już pamięta, bo nie ma ku temu powodów.

POCZĄTEK PROBLEMÓW

Wracając do meczu – Flavio dał Lechii prowadzenie, ale mało brakowało, a wcześniej to Korona trafiłaby do siatki, bo Petteri Forsell z rzutu wolnego uderzył niemal idealnie, ale piłka po interwencji Dusana Kuciaka odbiła się od poprzeczki. Chwilę później Omran Haydary mógł otworzyć wynik meczu, ale nie wykorzystał świetnego podania Mladenovicia i z woleja uderzył obok bramki. Generalnie robił jednak dobre wrażenie, pokazał drybling, był aktywny, ale momentami brakowało trochę jakości w jego zagraniach. Pierwszą połowę podsumowała dobra akcja Korony, po której Michal Papadopulos nieznacznie spudłował. Lechia prowadziła, bohaterem był Flavio, ale i na boisku, i w statystykach nie wyglądało to tak różowo. Obie strony oddały po jednym celnym strzale, ale w uderzeniach ogółem gospodarze prowadzili 10:4.

LECHIA PATRZYŁA, KORONA GRAŁA

I kolejne uderzenia gospodarze oddawali w drugiej połowie, bo gdańszczanie na swojej połowie byli bardzo gościnni. Jasne, Kuciak jest fachowcem jakich mało, ale jego partnerzy chyba trochę za bardzo wierzą w umiejętności Słowaka. Dojście do strzału, grając przeciwko biało-zielonym, jest naprawdę proste. Kielczanie nacierali i pierwszym sygnałem ostrzegawczym była kolejna bomba z rzutu wolnego Forsella, który raz jeszcze trafił w poprzeczkę, ale inny z kielczan nie był w stanie celnie dobić. Chwilę później Fin rozegrał akcję, jednym zwodem położył na ziemi dwóch obrońców Lechii, dograł do Bojana Cecaricia, a ten między nogami jednego z piłkarzy Lechii obsłużył Papadopulosa, który z najbliższej odległości nie dał szans Kuciakowi. Akcja rozegrana jak na lekcji wf-u. Jedna drużyna podaje, a druga nie wie, o co chodzi.

Na tego gola niestety się zanosiło, a po nim pachniało kolejnymi. Statystyki strzałów z pierwszej połowy nie były przypadkowe, a kolejne minuty tylko je pogarszały. Kielczanie atakowali, uderzali, szukali rozwiązań, a Lechia rozpaczliwie się broniła. Właściwie tylko fakt, że rywale trafiali w Kuciaka sprawiał, że na dwadzieścia minut przed końcem meczu dalej był remis.

KUBICKI ODMIENIŁ LECHIĘ

Piotr Stokowiec puścił do gry Kenny’ego Saiefa, ale efekt był podobny jak w Poznaniu. To on zmarnował okazję na zdobycie bramki w 87. minucie. Odpowiedzialność na siebie chciał wziąć Mladenović, który chyba pozazdrościł Forsellowi, bo uderzał ze sporej odległości, ale efekt był taki, że Kozioł tylko odprowadził piłkę wzrokiem i zaczął z „piątki”. Kolejne minuty płynęły, a biało-zieloni byli bezradni. Obraz gry zmieniło wejście Jarosława Kubickiego. Za nim można było tęsknić, a po jego powrocie na murawę, kiedy zastąpił Tomasza Makowskiego, Lechia od razu odżyła. Napór Korony osłabł, a gdańszczanie mocniej ruszyli do kontrataków. I to Kubicki był kluczową postacią w decydującej akcji. Najpierw świetnie zachował się Flavio, który odebrał piłkę pod bramką Korony i podał do pomocnika, a Kubicki świetnym dośrodkowaniem obsłużył Gajosa, który spełnił w tej akcji rolę napastnika i pokonał Kozioła. Wcześniej w dziecinny sposób dała się ograć obrona Lechii, w tym przypadku role się odwróciły. Gdańszczanie znów byli na prowadzeniu, chociaż wcale się na to nie zanosiło. Korona była dużo groźniejsza.

Biało-zieloni mieli, czego chcieli, a w dodatku do końca meczu było już naprawdę blisko. Tym razem nie pozwalali już rywalom z taką łatwością wchodzić w pole karne, a przechwytywali piłkę i grali długie piłki w stronę Flavio. Po jednej z takich akcji Portugalczyk minął Kovacevicia, który powalił napastnika i dostał czerwoną kartkę. Gajos chciał jeszcze podwyższyć z rzutu wolnego, ale Kozioł obronił, a sędzia skończył mecz.

Przed spotkaniem z obozu Lechii płynął przekaz, że Korona będzie trudnym rywalem i po meczu trzeba powiedzieć, że nie była to tylko kurtuazja. To nie tak, że kielczanie zagrali fenomenalne spotkanie. Momentami byli groźni, ale wynikało to też ze słabej postawy Lechii. Wynik jest oczywiście najważniejszy, ale taka gra musi niepokoić. Biało-zieloni osiągają dobre rezultaty, ale na boisku nie wyglądają wcale tak świetnie.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj