Bez celnego strzału, z desperacką i nieszczelną obroną. Lechia w słabym stylu poległa w meczu z liderem

Jeżeli w meczu z liderem, drużyną „w gazie” nie oddajesz celnego strzału, to trudno liczyć na cokolwiek pozytywnego. Lechia z Legią od początku liczyła na wywalczenie bezbramkowego remisu. Własne błędy biało-zielonych przesądziły jednak o wygranej „Wojskowych” 2:0. STOPER KOBRYŃ

Lechia zaczęła jak zwykle w tym roku, w eksperymentalnym ustawieniu. W miejsce pauzującego za kartki Nalepy, obok Malocy na środku obrony stanął Kobryń. Przed nimi obok Tobersa powracający do wyjściowej „11” Kubicki oraz Gajos.  W systemie 4-3-3 na skrzydła zostali wyznaczeni Pietrzak i Haydary, a do strzelania goli oczywiście Flavio Paixao.

GŁOWĄ MURU NIE PRZEBIJESZ

Legia przyjechała do Gdańska po komplet punktów, czemu dała wyraz od początku, osiągając wyraźną przewagę. Lechiści bronili się desperacko, acz skutecznie. Do pola karnego Legii pierwszy raz na dłużej dotarli po kwadransie, kiedy długie podania zostały wysłane w poszukiwaniu Flavio.

Mimo przewagi piłkarze ze stolicy nie potrafili stworzyć sytuacji pachnących golem. Piłką posługiwali się zbyt wolno i schematycznie. „Bili głową w mur”, co drużynie o mistrzowskich i europejskich aspiracjach nie bardzo przystoi. Oba zespoły grały jednak cierpliwie i konsekwentnie – Legia w ataku pozycyjnym, Lechia uważnie broniąc. Ustawione na 30. metrze zasieki spełniały swoją rolę.

W 30. minucie dobrze z rzutu rożnego dośrodkował Mladenović, piłka spadła na głowę Gajosa, który jednak trafił nieczysto. W 38. minucie Mladenović zaprezentował się w roli skrzydłowego. Wyjście na pozycję i 40-metrowy rajd były efektowne, ale dośrodkowanie już fatalne – prosto pod nogi obrońców Legii. W ostatnich minutach pierwszej połowy goście wyszli z  pressingiem pod pole karne gospodarzy, a Paweł Wszołek miał obowiązek otworzyć wynik spotkania. Znajdując się na linii pola bramkowego, otrzymał dokładne podanie na głowę. Na szczęście dla Lechii przeniósł piłkę ponad spojeniem słupka z poprzeczką. W doliczonym czasie sytuacja była jeszcze lepsza, ale Kante z półwoleja strzelił w poprzeczkę. Do przerwy 0:0 – wynik korzystny dla Lechii, zważywszy, że posiadanie piłki kształtowało się na poziomie 38:62, a w strzałach 1:8.

MUR RUNĄŁ

Druga połowa zaczęła się od spektakularnej straty Gajosa, szczęśliwie podanie Luquinhasa nie dotarło do Kante. W 51. minucie na 10. metrze znakomicie złożył się Gvilia, ale Kuciak zachował się w charakterystyczny dla siebie sposób – odbił piłkę nogami w niewiarygodny sposób. Chwilę potem w nie gorszej sytuacji był Novikovas, który z bliska przeniósł jednak piłkę wysoko ponad bramką. Ataki Legii lawinowo spływały na bramkę Lechii,

W 57. minucie stało się. Paweł Wszołek otrzymał idealne za plecy obrońców, wbiegł w pole karne i strzałem po ziemi pokonał Kuciaka. Trener Piotr Stokowiec zareagował wprowadzając Makowskiego w miejsce Kubickiego, a po chwili zastępując Pietrzaka Saiefem. W 65. minucie powinno być 0:2. Na szarżę prawą stroną zdecydował się Vesovic, który idealnie dograł do Kante, ale ten, jak to miał tego dnia w zwyczaju, trafił w słupek. Lider poczuł krew, Nawałnica pod bramką Lechii trwała. Kolejna bramka dla gości zdawała się być kwestią czasu.

I padłaby w 70. minucie, tyle, że dla Lechii, po pięknym strzale z 30. metra. Piłka po strzale Mladenovica otarła się o poprzeczkę. Gospodarzenie nie pogodzili się z porażką i w ostatnim kwadransie toczyli już równy bój. Szansę otrzymał bramkostrzelny w rezerwach Ze Gomes, który zastąpił w 76. minucie Filę. W polu karnym Legii kilka razy „zagotowało się”.

Końcówka należała do Lechii. Swego pierwszego ekstraklasowego gola w zamieszaniu mógł strzelić Ze Gomes, ale nie strzelił. Czego nie uczynił napastnik Lechii, zrobił Mateusz Cholewiak w ostatniej minucie doliczonego czasu. Dokonał tego w mało efektownych okolicznościach z bliska dobijając zmęczonych gospodarzy. Legia wygrała 2:0

 
Włodzimierz Machnikowski/tkob

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj