Zapas szczęścia wyczerpany. Lechia w bólach pokonuje beniaminka z Mielca

Czy można wygrać mecz, w którym posiada się piłkę przez 40-procent czasu? Pewnie można. Czy można zatem dodatkowo strzelać na bramkę dwa razy rzadziej niż rywal, i wygrać? Być może. A jeśli założyć do tego, że jedna drużyna siedem razy podchodzi do cornera, a Twoja tylko raz, ale to Twoja wygrywa? Lechia we wszystkich statystykach pierwszej połowy poległa, a jednak wraca z Podkarpacia zdobywszy trzy punkty po golu właśnie z tej części. To był dziwny mecz, wymykający się jakimkolwiek regułom i prawidłom. Najsłabszy zespół w lidze, na wiosnę nie doświadczający uczucia wygranej, w pierwszych dwóch minutach stworzył sobie dwie dogodne akcje do otwarcia wyniku. Gospodarze byli zdeterminowani, konsekwentni, pomysłowi i po prostu lepsi od Lechii przez całe 45 minut. I choć to nieprawdopodobne, gros z tej aktywności było zasługą pary napastników Kolew – Jankowski, ex-arkowców którzy w Gdyni (a przynajmniej ten pierwszy) nie słynęli ze zdobywania goli. Trzy, cztery, a może pięć sytuacji pierwszej połowy mogły skończyć się golem dla beniaminka, przy czym nie kończyły się, bo w neutralizowaniu tych zapędów duży udział miał dobrze dysponowany Mario Maloca.

LOS MÓWIŁ CO INNEGO

I gdy znaki na niebie, ziemi i mieleckim stadionie, mówiły że napór wreszcie skończy się golem dla zespołu lepszego, do siatki „wpadło” zespołowi gorszemu. Biegański, wybierany przez Stokowca do składu konsekwentnie od meczu z Rakowem, zdecydował się na dobre uderzenie, ale dopiero jego przypadkowe zagranie kilkadziesiąt sekund później dało Zwolińskiemu sposobność do trafienia do siatki. Napastnik Lechii wrócił do składu po przeciągającej się kontuzji mięśnia, od razu zapisując się w protokole golem. To jego czwarte ligowe trafienie w tym sezonie i drugie dające Lechii bezpośrednią wygraną.

W drugiej połowie mecz się wyrównał, co jednak nie przyniosło goli. Gospodarze przespali większość z tej odsłony, a gdy już obudzili się w doliczonym czasie gry, w zdobyciu gola przeszkodziła im poprzeczka, a chwilę wcześniej niezdecydowanie w polu karnym. Lechia zagrała bardziej agresywnie w obronie, co kartką i w konsekwencji wykluczeniem z następnego meczu przypłacił Karol Fila. Ostrość i zdecydowanie dały jednak upragnione trzy punkty. 

EFEKTYWNOŚĆ NAD EFEKTOWNOŚĆ

To czwarty ligowy mecz Lechii z rzędu bez porażki, jednocześnie jej trzecie zwycięstwo. Styl może nie porwał, zawodnicy może nie zachwycili, ale wynik się zgadza i z takim faktem nie powinno się polemizować. Gdańszczanie mimo problemów z kartkami i kontuzjami, a także przestojami w meczu, wyraźnie nabierają tempa w windowaniu swojej pozycji w górę ligowego zestawienia. Kolejny mecz przeciwko Podbeskidziu zaczną w roli faworyta, bo rywal po dobrym początku wiosny, popadł w kolejną zadyszkę. Warto podkreślić udany powrót do składy Mario Malocy – to on ofiarnymi interwencjami zapobiegł zdobyciu goli przez Stal. 

19. kolejka PKO BP Ekstraklasy: Stal Mielec – Lechia Gdańsk 0:1(0:0) Zwoliński 45’

Stal: Strączek – de Amo, Czorbadżijski, Flis – Granlud, Domański, Forsell, Matras, Getinger -Jankowski, Kolew

Lechia: Kuciak – Pietrzak, Maloca, Tobers, Fila – Biegański, Kubicki, Gajos – Ceesay, Paixao – Zwoliński.

 

pkat

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj