Zabrakło sił, koncentracji i szczęścia. Lechia po niezłym meczu przegrywa w Warszawie

(Fot. PAP/Leszek Szymański)

Mnóstwo pracy wykonali w Warszawie piłkarze Lechii. Grali dobrze, grali mądrze, długo grali też skutecznie i prowadzili. Sił i jakości wystarczyło jednak na nieco ponad godzinę. Później coraz większa była przewaga Legii, która – mając też sporo szczęścia – dwukrotnie pokonała Dusana Kuciaka i wygrała 2:1.

Lechia w Warszawie zagrała bardzo zdyscyplinowany, zorganizowany futbol. Miała konkretny pomysł na mecz. Fragmentami oddawała inicjatywę Legii, cofała się pod własne pole karne i broniła. Głęboko, momentami pewnie zbyt nisko, ale też mądrze i ofiarnie. Brakowało może utrzymania piłki dalej od własnej bramki, ale z drugiej strony, kiedy gdańszczanie przechodzili do ataku, robili to w bardzo konkretny sposób. Szukali wolnych przestrzeni, przewagi na bokach i wykorzystania Ilkaya Durmusa i Kacpra Sezonienki, operujących na skrzydłach.

Efekty? Uderzenie „Sezona” po dobrym dośrodkowaniu Durmusa, czy strzał tego drugiego, poprzedzony efektownym dryblingiem i przepuszczeniem piłki między nogami Lindsay’a Rose’a. Ze strony Legii najbardziej efektowny był potężny strzał z dystansu Bartosza Kapustki. Piłka odbiła się od słupka na wysokości okienka bramki. Dusan Kuciak nie miałby szans, gdyby uderzenie było celne.

ZWOLIŃSKI ZNÓW STRZELA

Do przerwy był bezbramkowy remis, Lechia dobrze realizowała swój plan, a po powrocie na murawę  dalej szukała swoich szans. Straciła Sezonienkę, który z urazem opuścił boisko, a zastąpił go Conrado. Chwilę później, w 57. minucie, Brazylijczyk odegrał ważną rolę w akcji bramkowej Lechii. Wywalczył piłkę na lewej stronie, wypuścił w pole karne Jakuba Kałuzińskiego, a ten dograł do Łukasza Zwolińskiego. Napastnik przyjął, uderzył i otworzył wynik meczu. Warto dodać, że i Kałuziński, i Zwoliński założyli „siatki” odpowiednio Rafałowi Augustyniakowi i Kacprowi Tobiaszowi.

To była dobra, składna akcja Lechii. Nie tak przypadkowa, jak w spotkaniu ze Stalą Mielec, gdańszczanie bardzo konkretnie zapracowali na to, by rozmontować defensywę Legii. Problemem dalej był jednak fakt, że zespół Marcina Kaczmarka zbyt głęboko cofał się w obronie. A gospodarze mają w składzie piłkarzy, którzy potrafią uderzyć z dystansu. Augustyniak, Josue czy Kapustka wiedzą, jak wykorzystać dogranie przed pole karne i właśnie ostatni z wymienionych znalazł sposób na defensywę biało-zielonych. Paradoksalnie znów uderzył niecelnie, bo w poprzeczkę, ale na tyle mocno, że piłka odbiła się od pleców interweniującego Dusana Kuciaka i wpadła do bramki.

BŁĘDY W OBRONIE

Kaczmarek reagował wprowadzając Macieja Gajosa i Flaivo Paixao, ale zawodnicy defensywni jego zespołu mieli coraz mniej sił i to okazało się kosztowne w 86. Minucie. David Stec i Durmus zostawili mnóstwo miejsca Filipowi Mladenoviciowi na lewej stronie. Wahadłowy miał pełen komfort i doskonale dośrodkował na głowę Blaża Kramera. Ten uderzył bardzo dobrze, jeszcze lepiej spisał się Kuciak, odbijając piłkę, ale dobitki Yuriego Ribeiro nie był już w stanie zatrzymać. W 87. minucie gospodarze wyszli na prowadzenie 2:1.

Gdańszczanie jeszcze się starali, ale czasu było już mało i udało się wywalczyć tylko jeden rzut wolny. Durmus trafił w mur. Lechia postawiła się Legii, przetrwała kilka trudnych momentów, ale popełniła też zbyt kosztowne błędy w defensywie. Przy pierwszym golu zbyt dużo miejsca miał Kapustka, przy drugim – Mladenović i Kramer. Brakowało też szczęścia, bo piłka mogłaby odbić się inaczej i przy pierwszej, i przy drugiej bramce. Są pozytywne aspekty, punktów tym razem jednak nie ma.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj