5-letni Kacper zmarł w szpitalu. Śledczy sprawdzą czy zawinili lekarze

Kacper miechucino

Prokuratura Rejonowa w Kartuzach zajęła się sprawą śmierci 5-letniego Kacpra z Kartuz. Chłopczyka nie przyjęto do miejscowego szpitala. Dzień później był reanimowany i w ciężkim stanie został przewieziony do Szpitala Wojewódzkiego w Gdańska. Zdaniem lekarzy na pomoc było już za późno. Kacper po trzech dniach zmarł. Zawiadomienie w tej sprawie złożyli w Prokuraturze Okręgowej w Gdańsku rodzice dziecka. Dotyczy ono błędu w sztuce lekarskiej.

– Chodzi konkretnie o narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu przez osobę, na której ciążył obowiązek opieki nad osoba narażoną na niebezpieczeństwo – powiedziała reporterowi Radia Gdańsk rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, Grażyna Wawryniuk.

Sprawę przekazano Prokuraturze Rejonowej w Kartuzach. Jest na etapie postępowania przygotowawczego.

AKTUALIZACJA 15.05.2015

W szpitalu kazali mu leczyć gardło, później okazało się, że miał prawdopodobnie arytmię serca. Matka 5-letniego Kacperka z Miechucina oskarża szpital w Kartuzach o doprowadzenie do śmierci dziecka. – Wykonaliśmy wszystkie badania, które mogliśmy. Sami jesteśmy wstrząśnięci – mówią lekarze.

STAN NIE POPRAWIAŁ SIĘ

Dramat rodziny z Miechucina rozpoczął się 2 kwietnia. Wtedy 5-letni Kacperek rozchorował się. Miał gorączkę i czuł się źle, więc rodzice zawieźli go do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. Dwa dni później wrócili do gabinetu, bo stan chłopca nie poprawiał się. Lekarz przepisał antybiotyk na zapalenie oskrzeli. Leki jednak nie pomagały. Chłopiec czuł się coraz gorzej, więc rodzice po raz trzeci wrócili do przychodni w Kartuzach w poniedziałek 6 kwietnia.

– Lekarz powiedział nam, że Kacperek nie ma już zapalenia oskrzeli a jedynie zapalenie gardła. Przepisał mu też kolejny antybiotyk. I on jednak nie pomógł, bo synek marniał w oczach. Wieczorem temperatura jego ciała spadła do 33,2 stopni – opowiada pani Agnieszka, matka chłopca.

WSZYSTKIE NIEZBĘDNE BADANIA

W poniedziałkowy wieczór rodzice postanowili wezwać pogotowie. Od dyspozytorki usłyszeli jednak, że powinni skontaktować się z lekarzem, który przepisywał leki, aby skierował ich do szpitala. Tak też się stało. Wieczorem chłopiec trafił na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Kartuzach, gdzie, jak zapewnia jego ordynator Paweł Witkowski, przeprowadzono wszelkie niezbędne badania. – Zrobiliśmy komplet badań, które możemy wykonać w trakcie dyżuru. Mowa m.in. o kryteriach zapalnych. Wszystkie wyniki były prawidłowe – mówi dr Witkowski.

Ostateczną decyzję o nieprzyjęciu dziecka na szpitalny oddział podjęła lekarka pediatrii. Dlaczego? Zdaniem matki wykryła jedynie zapalenie gardła i poleciła, by w tym kierunku leczyć chłopca. Dyrektor medyczny Powiatowego Centrum Zdrowia w Kartuzach Marek Tybor odmówił komentarza w tej sprawie. – Nie mogę tłumaczyć się w imieniu pani doktor, która konsultowała stan dziecka, bo nie mam ku temu absolutnie uprawnień. Mogę jedynie powiedzieć, że wykonaliśmy wszystkie badania, które mogliśmy. Sami jesteśmy tą sprawą bardzo wstrząśnięci – mówił dr Paweł Witkowski.

Dzień później w domu rozegrał się prawdziwy dramat. Chłopiec zaczął się dusić, urwał się z nim kontakt, ustała akcja serca. Reanimację rozpoczął ojciec. Kontynuowali ją wezwani na miejsce ratownicy z Sierakowic i Kartuz. Puls udało się przywrócić po ponad 50 minutach. Do szpitala w Gdańsku Kacper trafił w ciężkim stanie. Podejrzewano u niego zapalenie mięśnia sercowego.

Chłopiec zmarł trzy dni później 10 kwietnia. Zdaniem lekarzy, którzy rozmawiali z mamą chłopca powodem była niewykryta wcześniej arytmia serca. – Lekarz, który operował Kacperka w Gdańsku powiedział mi, że miał wokół serca 250 ml wody. Stwierdził, że miał tak mocną arytmię, że dałoby się ją wyłapać gołym uchem. Porównał to wręcz do gotującej się wody, mówiła pani Agnieszka. Zdruzgotana matka zapowiada, że złoży w tej sprawie doniesienie do prokuratury.

sp/marz
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj