Mija piętnaście lat od katastrofy jachtu Bieszczady. W Gdyni spotkały się rodziny ofiar

DSC09785

Przyjaciele i rodziny załogi jachtu Bieszczady, który piętnaście lat temu zatonął w katastrofie morskiej na Morzu Północnym, spotkali się w Gdyni, przy pomniku poświęconym ofiarom. Uroczystość poprzedziła msza odprawiona przez duszpasterza ludzi morza księdza Edwarda Pracza z kościoła Stella Maris.

Przy Centrum Wychowania Morskiego w Gdyni po nabożeństwie odbył się krótki apel. Jednym z żeglarzy, który zginął w tej tragedii był sternik jachtowy Paweł Romaniuk. Do Gdyni przyjechali jego rodzice Elżbieta i Zygmunt Romaniuk z Międzyrzeca Podlaskiego.

Pamięć o synu jest w nas ciągle żywa, nie da się zapomnieć tej tragedii. Paweł kochał morze, był dobrym żeglarzem. Do dziś nie możemy zrozumieć dlaczego zginął. Jest w nas wiele pytań dotyczących tej tragedii. I żal. Na wiele pytań nie otrzymaliśmy odpowiedzi z Izby Morskiej. Wątpliwości budzi postępowanie prokuratury w tej sprawie, mówił reporterce Radia Gdańsk ojciec żeglarza.

ŚLEDZTWO NIC NIE WYJAŚNIŁO

Postępowanie przed Izbą Morską trwało dziewięć lat i niczego nie wyjaśniło. Pytań bez odpowiedzi nadal jest wiele. Dlaczego mały drewniany jacht został rozjechany przez 100-metrowy gazowiec? Dlaczego nie przesłuchano kapitana i załogi tamtego statku? Dlaczego potem wymieniono całą załogę Lady Elena? I w końcu pytanie najważniejsze, dlaczego statek uciekł z miejsca zdarzenia, a wrócił dopiero po godzinie.

Pamiętam ból i rozpacz rodzin, trudne rozmowy po tragedii. Te telefony i wyczekiwanie bliskich, sprowadzenie ciał do Polski. Tego nigdy nie zapomnę.

Okoliczności tragedii przypomniał także harcmistrz Dariusz Supeł, przewodniczący Związku Harcerstwa Polskiego. Zaraz po wypadku był w sztabie kryzysowym.

– Tego co się wydarzyło nigdy nie uda mi się zapomnieć. Ta tragedia jest pewną przestrogą dla wszystkich żeglarzy, zwłaszcza młodzieży żeglującej. To byli w większości harcerze, młodzi ludzie morza, jedna wielka rodzina. Nie możemy się pogodzić z tym, że nie ma tych młodych ludzi wśród nas. Jest w nas wielki żal, mówił Supeł.

DSC09790Fot.Radio Gdańsk/Anna Rębas

DOŚWIADCZONA ZAŁOGA

Jacht Bieszczady był własnością Centrum Wychowania Morskiego ZHP. Rejs szkoleniowy miał rozpocząć się w niemieckim porcie Cuxhaven i zakończyć w Świnoujściu. Załogę stanowili kapitan Lech Łuczak (40 lat praktyki żeglarskiej), I oficer Artur Bogusz (10 lat praktyki), II oficer Małgorzata Kądzielewska (5 lat praktyki żeglarskiej), III oficer Arkadiusz Jakubiszyn (15 lat praktyki żeglarskiej) oraz żeglarze Tomasz Bruś, Paweł Romaniuk, Rafał Makowski i Tomasz Malinowski.

Przed rejsem kapitan został poinformowany o pojawiających się problemach z silnikiem. Występowały trudności z jego uruchamianiem oraz akumulatorami, które mimo częstego i długiego ładowania szybko ulegały rozładowaniu. „Bieszczady” opuściły Cuxhaven 5 września 2000 roku i skierowały się do Helgolandu, zawijając tam dzień później.

OSTATNI REJS

8 września jacht opuścił port i wyruszył w rejon Jutlandii. Dwa dni później, 10 września o godz. 4:00 Małgorzata Kądzielewska obejmuje wachtę wraz z kapitanem Łuczakiem i Rafałem Makowskim jako sternikiem. Warunki atmosferyczne trudno było nazwać ciężkimi – stan morza wynosił 4, a wiatr wiał z prędkością 5 stopni w skali Beauforta.

W pobliżu polskiego jachtu znajdowały się jeszcze dwie jednostki, niewielki kuter rybacki „Brian Kent” oraz prawie 100-metrowy gazowiec m/v „Lady Elena”, pod banderą Hongkongu. Od tego momentu nic już nie było jasne, poza jednym – o godzinie 5:26 doszło do kolizji s/y „Bieszczady”, a m/v „Lady Elena”, w wyniku której siedmiu członków załogi polskiego jachtu straciło życie. Z wypadku ocalała jedynie Małgorzata Kądzielewska, której nie było na uroczystości w Gdyni.
Więcej o tragedii jachtu Bieszczady posłuchać będzie można w Radiu Gdańsk, w środę 9 września po godz. 22:00.

Anna Rębas/rs/mat
a.rebas@radiogdansk.pl
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj