Latająca karetka startuje trzy razy częściej latem. „Jeśli pacjentem będzie dziecko, wolę wiedzieć, w jakim jest wieku”

Średnio sześć razy na dobę, najczęściej do wypadków drogowych i podtopień, wzywana jest załoga Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w Gdańsku. Zgłoszeń jest trzy razy więcej niż poza sezonem letnim. Jak ciężka jest praca pilotów, lekarzy i ratowników, którzy podejmują m.in. poszkodowanych turystów – Wzrost liczby wezwań związany jest ze wzmożonym ruchem turystycznym. Latamy nad morzem i rzekami, podejmując poszkodowanych z kąpielisk. W czasie upałów nasilają się też dolegliwości dokuczające starszym ludziom, takie jak problemy z sercem. Dochodzi do zasłabnięć – mówi lekarz LPR Maciej Karczewski.

Pilot, ratownik medyczny i lekarz pełnią całodobowe dyżury w bazie na lotnisku w Rębiechowie. W sezonie do akcji ratunkowych latają średnio sześć razy na dobę. Do tego dochodzą planowane transporty pacjentów między szpitalami. Jak przyznał pilot śmigłowca LPR Sławomir Kocoń, latająca karetka do najdalszych zakątków naszego województwa jest w stanie dotrzeć w ciągu pół godziny: – Wszystko zależy od warunków meteorologicznych. Od tego, czy lecimy pod wiatr, czy z wiatrem. Średnio potrzebujemy od 20 do 30 minut, w takim czasie jesteśmy w stanie przetransportować pacjenta do szpitala w Trójmieście.

MAJĄ TRZY MINUTY NA START

Od momentu otrzymania zgłoszenia, śmigłowiec ma trzy minuty na start. Zdaniem ratowników, najgorzej jest w weekendy. Czasem akcji jest tak dużo, że załoga nie ma czasu na posiłek czy kawę.

– Ledwo odnowimy gotowość, czyli zatankujemy i uzupełnimy zapasy medyczne, a telefon już dzwoni. Czasem jest wręcz tak, że nie zdążymy przekazać pacjenta, a już pojawia się informacja, że jesteśmy gdzieś potrzebni – opowiada ratownik medyczny LPR Rafał Śledziński.

Zdarzają się też zgłoszenia nietypowe, przyznaje Maciej Karczewski: – Lecieliśmy o kobiet, które twierdziły, że rodzą, a tak naprawdę nic się nie działo. Były też zgłoszenia ciężkich obrażeń ciała, gdzie okazywało się, że człowiek jest zraniony w palec. Inny razem informowano nas, że to tylko zasłabnięcie, a na miejscu odkrywaliśmy, że doszło do zatrzymania krążenia i pacjent wymagał reanimacji.

CO SIĘ CZUJE, KIEDY LECI SIĘ NA AKCJĘ?

– Największy komfort mam wtedy, kiedy wiem do czego lecimy. Jeśli pacjentem będzie dziecko, wolę wiedzieć w jakim jest wieku i ile waży. To pozwala mi na przeliczenie dawek – tłumaczy Maciej Karczewski.

Powodzenie akcji zależy też od tego, czy pacjent zostanie sprawnie przekazany ekipom ratowników działających na ziemi. Trudniej jest, gdy załoga śmigłowca jest jedyną jednostką podejmującą poszkodowanych. Wtedy cała odpowiedzialność spada na barki załogi Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.  

A więcej o pracy załogi HEMS (ang. Helicopter Emergency Medical Service) w Gdańsku i nietypowych akcjach ratunkowych mówiliśmy w reportażu Radia Gdańsk.

Posłuchaj reportażu:

Grzegorz Armatowski/puch

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj