Były prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku przed komisją Amber Gold: „Nigdy nie spotykałem się z Tuskiem”

Sejmowa Komisja Śledcza ds. Amber Gold przesłuchała sędziego Ryszarda Milewskiego, który w latach 2010-2012 był prezesem Sądu Okręgowego w Gdańsku. Przesłuchano również Romana Gierszewskiego, biegłego sądowego przy Sądzie Okręgowym w Gdańsku.

Na początku członkowie komisji pytali sędziego Milewskiego o szczegóły jego trzech rozmów telefonicznych z dziennikarzem, który podszywał się pod pracownika Kancelarii Premiera.

W nagraniu, które we wrześniu 2012 roku opublikowała „Gazeta Polska Codziennie”, sędzia Milewski wyraził gotowość do ustalenia terminu posiedzenia aresztowanego ws. prezesa Amber Gold Marcina P. oraz był gotowy do wyznaczenia sędziów, którzy mieliby spotkać się z ówczesnym premierem Donaldem Tuskiem.

– Sądy nie dysponowały oryginalnym nagraniem, rozmowy były zmanipulowane – stwierdził sędzia Milewski i nie zgodził się z wyrokiem Sądu Najwyższego. Po ujawnieniu nagrań ówczesny minister sprawiedliwości Jarosław Gowin odwołał go z funkcji prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku.

„NIGDY NIE SPOTYKAŁEM SIĘ Z TUSKIEM”

Członkowie komisji pytali sędziego o kontakty z politykami. Poseł Krajewski pokazał zdjęcia z meczu Lechii Gdańsk, na których znajdował wspólnie z byłym premierem Donaldem Tuskiem. Jak tłumaczył Milewski, znali się tylko z widzenia i nie miało to wpływu na przebieg jego rozmowy z dziennikarzem. – Zdarzało się, że pan Donald Tusk siedział za mną, znam go tylko z tych okoliczności. Nigdy się z nim nie spotykałem i nie miałem żadnych kontaktów osobistych – powiedział.

PRZESŁUCHANIE BIEGŁEGO

Kolejną osobą, która stanęła przed Sejmową Komisją Śledczą ds. Amber Gold był Roman Gierszewski, biegły sądowy przy Sądzie Okręgowym w Gdańsku.

Tłumaczył, że udał się do siedziby Amber Gold w celu zaopiniowania przejrzystości spółki. Nie mógł jednak sprawdzić, czy spółka rzeczywiście posiadała złoto. Ostatecznie opinia nigdy nie powstała. W trakcie przesłuchania biegły stwierdził, że termin jej wydania był niemożliwy do realizacji z powodu objętości sprawy i braków w niezbędnej dokumentacji.

Twierdzi, że poinformował o tym policjantkę, która wówczas prowadziła dochodzenie pod nadzorem prokuratury. Tłumaczył jednak, że nie myślał o poganianiu prokuratury czy policji. Choć przyznał, że nie zdarzyło się wcześniej, by prokuratura nie dostarczyła mu kompletu dokumentów.

IAR/mro
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj