Historia niuchania, czyli jak to z tabaką było? Od lekarstwa do… zakazu produkcji

tabakadzezdzon 1

Dawniej w kaszubskich kościołach bywało, że ksiądz przed kazaniem tabakierę spod sutanny wydobywał i między ludzi puszczał, sam uprzednio nieco sobie zażywszy. Zdarzało się, że tabakiera szybko do rąk właściciela wracała. Znak, że kazanie nudą wieje, a naród w ławkach nogami do wyjścia przebiera.

Gdy jednakowoż tabakiera w tłumie wiernych ginęła, mógł ksiądz naukę nieco przeciągnąć. A naród słuchał i z lubością raczył się księżą tabaką.

CZŁOWIEK TRADYCJI

Jan Drzeżdżon ze Starzyna lubi opowiadać. Okrągła, jowialna twarz uśmiecha się do wspomnień. Siedzimy przy stole w jadalni. Przed nami kawa i sękacz. No i oczywiście tabakiery. Duże i małe, z rogów, ceramiki i drewna. Proste, ale i kunsztownie zdobione. Ciemne i jasne. Smukłe i obłe. Wszystkie piękne. I pełne tabaki.

Fot. Rafał Grądzki

– Teraz jestem na emeryturze – zaczyna opowiadać gospodarz. – Mam dużo czasu. To i robię tabakiery. Przecież nie będę tylko patrzył w telewizor. Trzeba żyć! A ja lubię pracować. Dzień się nie dłuży. Dawniej – mówi, sypiąc mi w zagłębienie między kciukiem a palcem wskazującym pierwszego niucha – każdy miał tabakę i tabakierę. Bywało, że niejedną. Jak ktoś chciał z kimś drugim pogadać, szedł do niego, zażywali i dopiero potem rozmawiali. Tabaka przełamywała pierwsze lody między nieznajomymi, ułatwiała zawieranie transakcji, pomagała w rozmowie, dobrze nastrajała do życia i pracy. Zażywano wszędzie i przy każdej okazji. W polu i na morzu. W domu i stodole.

Tabakiera często przyrównywana jest do fajki pokoju – poczęstunek i wspólne zażywanie jest symbolem zgody i wzajemnego szacunku. W lokalnej parafii jeden z niegdysiejszych księży miał taki zwyczaj, że zanim zaczął kogoś spowiadać, najpierw próbował jego tabaki. W zamian częstował własną, którą sam swoimi rękoma wyrabiał. Dopiero, kiedy obaj zażyli, ksiądz spowiedź zaczynał.

Po trzecim niuchnięciu mój nos jest już zupełnie czysty. Takoż i zatoki. Przyglądam się uważnie trzymanej w rękach tabakierze. Pięknemu, smukłemu, wypolerowanemu do połysku rożkowi, zdobionemu srebrnymi okuciami. Przypominam sobie przeczytaną gdzieś wzmiankę, że przed wojną na kaszubskich wsiach najokazalsze tabakiery posiadali ksiądz, nauczyciel, karczmarz, młynarz i leśniczy. Wiejska elita.

MAŁE DZIEŁA SZTUKI

Niektóre tabakiery to małe dzieła sztuki. Te najpiękniejsze stanowiły niegdyś wyrafinowany, ekskluzywny prezent. Tabakiery darowywano królom, książętom, kupcom. Bywało, że sportowcom. W 2011 ówczesny premier Donald Tusk sprezentował kunsztowną tabakierę Adamowi Małyszowi, ogłaszając go przy tym żartobliwie nowym kaszubskim królem.

Dziś tabakiery kupić można w każdym kaszubskim skansenie. Istnieje kilka „fabryczek”, prowadzących masową produkcję. Są też wytwórcy indywidualni, wykonujący swoje dzieła na zamówienie lub dla własnej przyjemności. Nierzadko ich prace są kunsztownymi, rzeźbiarskimi cudeńkami. Lokalne muzea przechowują tabakiery w swoich zbiorach. Mają własne, bogate ekspozycje. W muzeum w Pucku znajduje się ich ponad 300.

tabakadzezdzon 2

Fot. Rafał Grądzki

– Wie pan, że chłopcy przed ożenkiem mogli mieć tylko tabakierę drewnianą albo co najwyżej ceramiczną? – słyszę kolejną opowieść. – Dopiero na weselu Pan Młody otrzymywał – jako symbol dojrzałości i odpowiedzialności – tabakierę wykonaną z rogu. Od tego momentu miał pełne prawo się nią posługiwać. Dziś jak idę na jakieś wesele, to w prezencie zawsze daję swoją tabakierę. Uważam, że to ważne, by tradycja wciąż trwała.

TABACZNE HISTORIE

Gawędzimy o tabacznych historiach, a w słowach słychać nostalgię i melancholię. Często wybrzmiewa dawniej, kiedyś, przed wojną, w innych czasach. A kiedy schodzimy na dziś, robi się jakoś pusto, nijako, nowocześnie, elektronicznie. Obracam w palcach tabakierkę i rozmyślam o swoich tradycjach. Czy przestrzegam jakichś rytuałów, poza tymi oczywistymi rzecz jasna? Czy mam w ogóle jakiekolwiek zachowania, które mógłbym śmiało nazwać podtrzymywaniem dawnej obrzędowości i kultury? Bo przecież nie jest nim codzienne sprawdzanie Facebooka. Albo śledzenie popularności zdjęć na Instagramie. No dobra, książki czytam. Dużo. Ufff, chociaż tyle. Tak, czytanie książek zaczyna być zwyczajem, który można uznać za tradycję, a nawet za zachowanie konserwatywne. Odkrywam w sobie ogromną tęsknotę. Za światem prostszym, bez nadmiaru technologii, które zastępują prawdziwe życie. Nadstawiam rękę i proszę o następną porcję tabaki.

HISTORIA NIUCHANIA

Do końca nie wiadomo, w jaki sposób zwyczaj produkcji i zażywania tabaki dotarł na Pomorze. Sami Kaszubi nie są w tej kwestii zgodni. Część odwołuje się do starej legendy, że prekursorem jej wytwarzania i konsumpcji był diabeł, a Kaszubi sprytem i podstępem tajemnicę uprawy mu wydarli i na swą korzyść obrócili. Niektórzy sądzą, że zwyczaj przybył na ziemie pomorskie wraz z Wikingami. W jednym są jednak zgodni całkowicie. Tabaka na Pomorzu była od zawsze. I żadne badania naukowe, odtwarzające drogę tytoniu z Ameryki Południowej do Europy nie są w stanie tego twierdzenia podważyć. Gdy zapytać ich o to, odpowiedzą, że diabeł przeniósł swoje uprawy na inny kontynent, bo mu Kaszubi żyć nie dawali. Tam tabakę odkryli Indianie, a po nich portugalscy i hiszpańscy konkwistadorzy.

– Tak czy siak – mówi Jan Drzeżdżon – tabaka była tu od zarania kaszubskich dziejów.

Jak było naprawdę, trudno dociec. Nie zmienia to wszakże faktu, że tabaka ma długą i bogatą historię. Pierwsza wzmianka na jej temat pochodzi z 1497 roku. Autorem jest niejaki Roman Pane, zakonnik towarzyszący Kolumbowi podczas jego drugiej wyprawy. Na terenach obecnego Haiti ogląda Indian wciągających zmielony, brązowawy proszek. Używają do tego celu specjalnych rurek, mających kształt litery Y. Tytoń trafia do Europy. W XVI wieku używa się go do leczenia większość chorób, od pospolitych przeziębień po kiłę i raka.

Katarzyna Medycejska przy pomocy sproszkowanego tytoniu walczy ze swoimi migrenami. Karol II Stuart popularyzuje ziele w Wielkiej Brytanii. Jednak nie wszystkie wielkie osobistości ówczesnego świata podzielają zachwyt na tabaką i jej właściwościami. Car Michał I zarządza chłostę osoby, którą przyłapano na jej zażywaniu. Recydywa grozi obcięciem nosa. Schwytanie na gorącym uczynku po raz trzeci oznacza dla delikwenta niechybną śmierć. Z kolei papież Urban VIII nakazuje ekskomunikę każdego, kto zażywa tabakę w kościele. Kichanie bowiem kojarzy się rzeczonemu papieżowi z… orgazmem.

– Wie pan – mówi Jan Drzeżdżon, częstując mnie którąś już z rzędu porcją aromatycznego proszku – a u nas na Kaszubach się mówi, że tabaka to poświęcone ziele. Więc można go zażywać w domu i w kościele.

A ja myślę sobie, że to nie jedyny przykład, gdy polscy księża mają inne zdanie, niż papież.

Wiek XVIII przynosi ekspansję tabaki do każdego zakątka świata. Zażywają ją prawie wszystkie narody w Starym i Nowym Świecie. Kres popularności tabaki kładą epidemie cholery. Lekarze powszechnie zalecają dym tytoniowy jako skuteczny medykament na tę chorobę. Wciąganie tytoniu przez nos ustępuje miejsca paleniu.

TABAKA W POLSCE

Prawdopodobnie na początku XVII wieku tabaka pojawia się w Polsce. Będąc początkowo używką mieszczańską i chłopską szybko przenika do stanu szlacheckiego. W czasach saskich rozpoczyna się masowa produkcja. Wkrótce obrót tabaką przynosi skarbowi poważne wpływy. Rozbiory nie wstrzymują ani rozwoju produkcji, ani chęci do zażywania. Mickiewicz czyni w „Panu Tadeuszu” z zażywania tabaki swoiste misterium. Moniuszko w „Strasznym Dworze” poleca tabakę na wszelkie frasunki.

tabakadzezdzon 4

Fot. Rafał Grądzki

Dwudziestolecie międzywojenne to dominacja Polskiego Monopolu Tytoniowego. Różne gatunki tabaki sprzedają się świetnie, mimo konkurencji wyrobów tytoniowych przeznaczonych do palenia. PRL kontynuuje produkcję dwóch gatunków: Mazurskiej i Gdańskiej. Koniec następuje w 1996 roku. Ustawa o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych zakazuje produkcji i sprzedaży tabaki. Kaszubi starają się wymóc cofnięcie zakazu. Protestują pomorscy posłowie, księża, działacze Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Media donoszą o buncie Kaszubów. Tytuły w rodzaju „Kaszubi kichają na Sejm” zdobią nagłówki polskich gazet. Tabaka schodzi do podziemia.

– W 1997 roku w Pucku – opowiada Jan Drzeżdżon – przebywał z wizytą związaną z rocznicą zaślubin Polski z morzem premier Buzek. Pod naciskiem tabakowego lobby, zapewnił, że postara się pomóc.

Batalia w Sejmie trwa dwa lata. Gdańska posłanka AWS Ewa Sikorska, sprawozdawca sejmowej Komisji Zdrowia przekonuje w niej, że komisja rekomendując odrzucenie poprawki liberalizującej przepisy nie jest przeciwko osobom zażywającym tabakę, to jest przede wszystkim Kaszubom, tylko dba o ich zdrowie. Z kolei poseł Seweryn Jurgielaniec z SLD z Koszalina dowodzi, że „od wdychiwania tabaki do wciągania przez rurkę kokainy tylko jeden krok”. A pomorski poseł AWS Jerzy Budnik oświadcza, że Kaszubi nic nie robią sobie z zakazu, sprowadzają tytoń z zagranicy i produkują tabakę na własne potrzeby. Ostatecznie zakaz znika z ustawy w 1999 roku. Kilkadziesiąt tysięcy regularnie zażywających tabakę Kaszubów fetuje zwycięstwo.

W 2012 roku Komisja Europejska znów próbuje wprowadzić ograniczenia w wytwarzaniu i obrocie tabaką. Na Kaszubach znów wrze. Sprawa cichnie po kilku miesiącach.

Ludyczność tabaki nie podlega kwestii. Ani jej oddziaływanie na relacje społeczne, czy znaczenie dla kaszubskiej kultury. Bo czy ktoś wyobraża sobie Podhale i góry bez ciupag i oscypków? Albo świętowanie Barbórki nie inaczej, jak podczas karczmy piwnej? Lub też Toruń bez pierników? I morze bez rybaków? Po co ograniczać dostęp do czegoś, co pomaga ludziom być bliżej siebie?

PRZY PIECU W KOTŁOWNI

Schodząc do piwnicy pan Jan wkłada kapelusz. Pewnie tam chłodno, jak to w piwnicy. Pytam, czy też powinienem na siebie coś założyć. – Nie, nie ma potrzeby – śmieje się. – To tylko takie przyzwyczajenie. Jak pracuję, to zakładam kapelusz. Warsztat jest w kotłowni. Tam jest ciepło.

Przyglądam się procesowi wytwarzania tabakier. Krowi róg opala się w ogniu w celu zmiękczenia. Niektórzy wytwórcy zamiast opalania, gotują rogi przez kilka godzin. Zmiękczony materiał spłaszcza się w imadle, a następnie umieszcza w odpowiednich formach i odstawia na kilka dni do wysuszenia i utrwalenia pożądanego kształtu. Wysuszony róg poddaje się dalszej obróbce, by uzyskać ostateczną rzeźbę i wielkość. Następnie uformowaną już z tabakierę szlifuje się do połysku. Na końcu dodaje się zdobienia, ewentualne okucia, ryty czy mikrorzeźby. Najlepsi wytwórcy potrafią z jednego kawałka rogu wyrzeźbić wierną postać ludzką lub zwierzęcą. Wykonanie jednej tabakiery może zająć nawet kilka tygodni.

Pytam Jana Drzeżdżona, skąd bierze rogi? – Ludzie przynoszą. Z pola głównie. Krowy gubią. Ludzie wiedzą, że mi rogów potrzeba, to przynoszą.

Na piecu stoją przyszłe tabakiery. W rożnym stadium obróbki. Niektóre ledwo uformowane, niektóre przypominające rożki lub ptaki. Ciepło osusza i utwardza materiał. Drewniane zaciski podtrzymują pożądany kształt. Radio cicho pobrzękuje muzyką. Przez lufcik do środka wpada nikła smużka światła. Wyostrza kurz i rogowy osad na piecu.

– Każdą zrobioną tabakierę natychmiast napełniam. – mówi tymczasem Pan Jan. – Zapach tabaki musi wniknąć głęboko w róg. Dopiero wtedy pojemniczek staje się wg mnie pełnowartościowym produktem. Z woreczka umieszczonego pod szlifierką nabiera łyżeczką nieco tabaki i umieszcza w wypolerowanym właśnie rożku. Dziubek zatyka drewnianym kołeczkiem.

Przypatruję się jego dużym, spracowanym, pokrytym zgrubieniami dłoniom. Jak zręcznie modelują kolejny rożek. Jak pieczołowicie i dokładnie oczyszczają materiał, jak cyzelują każdy detal. Studiuję twarz. Skupioną, pogodną. Widać w niej jakąś wewnętrzną radość. Czuć przyjemność, wynikającą z prostego faktu tworzenia. Przekształcania bydlęcego odpadu w malutkie dzieło sztuki. Od czasu do czasu zerka na mnie spod ronda kapelusza. – Skromnie tu i brudno. – mówi. –  Taka to robota. Czasem niezbyt przyjemnie pachnąca. Zwłaszcza podczas opalania. Ale lubię to. To dobre zajęcie na stare lata.

Pytam, jak przygotowuje tabakę.

TABAKA JAK CZŁOWIEK, CO JEDNA TO INNA

– Każdy, kto robi tabakę, ma swoją własną kompozycję –  opowiada pan Jan. – Ważne, żeby zebrać świeże zioła w odpowiednim czasie. Najlepiej robić to w czerwcu, kiedy liście są jeszcze młode, a zapach najintensywniejszy.

W istocie tabaka to nie sam tytoń, tylko specjalnie przygotowana mieszanka różnych roślin. Tytoń tzw. chłopski (mocniejszy od szlachetnego) stanowi około 60 procent masy całości. Reszta to mieszanina marzanki wonnej, jałowca, liści czarnej porzeczki, rumianku, liści wiśni, mięty a nawet łupin bobu czy fasoli.

tabakadzezdzon 3

Fot. Rafał Grądzki

Tradycyjna metoda produkcji tabaki nie jest zbyt skomplikowana. Wymaga kilku narzędzi wykonanych z odpowiednich materiałów oraz sporo cierpliwości. Przede wszystkim tytoń i pozostałe składniki trzeba wysuszyć. Niektórzy przekładają liście warstwami, skropiwszy je uprzednio odrobiną spirytusu, tak by poszczególne aromaty przeniknęły się nawzajem. Następnie susz rozdrabnia się na małe fragmenty. Powstałą mieszankę umieszcza się w tak zwanej „dënicy” – drewnianej lub glinianej misie z wyżłobionymi wewnątrz rowkami i systematycznie uciera za pomocą przypominającej nieco kij bejsbolowy pałki, wykonanej zwykle z jałowca zwanej „mielôkiem”. Podczas rozdrabniania, do powstającej tabaki dodaje się – według uznania –  odrobiny różnych nalewek, koniaku, a nawet whisky. Znawcy twierdzą, że czuć wtedy jeszcze bogatszy aromat. Niektórzy gospodarze dodatkowo zwęglają łodygi i części liści tytoniu, by następnie zmieszać je z resztą ucieranego suszu.

– Kiedyś w długie jesienne wieczory siadał gospodarz pod piecem, grzał plecy i mielił tabakę – wspomina Drzeżdżon. – Teraz to prawie zapomniany zwyczaj.

Fakt, kaflowe piece z fajerkami to w zasadzie relikt. Domy nowe, z pustaków i gazobetonu, podpiwniczone, ciepłe, w każdym pomieszczeniu kaloryfery, czasem kominki. Dawniej piec był często jedynym źródłem ciepła, a kuchnia połączona z główną izbą stanowiła centrum życia rodziny. Dziś można mielić tabakę w salonowym fotelu. Albo w piwnicy, przy węglowym piecu.

NIEPEWNA PRZYSZŁOŚĆ

Wracamy na górę. Oglądam przyniesioną przez pana Jana tablicę z przyklejonymi do niej pudełeczkami z tabakami z rożnych stron świata. Słucham opowieści o ludziach mieszkających gdzieś indziej, których los lub potrzeba przywiały na Kaszuby.

– Któregoś dnia słyszę pukanie do drzwi. Otwieram, a na progu stoi Japończyk ubrany w koszulkę z napisem „Kaszëbë”. „Niech będzie pochwalony”, mówi. Po kaszubsku, wyobraża pan sobie? Zatkało mnie. Okazało się, że pisze w tym języku pracę doktorską na jednym z niemieckich uniwersytetów. Przyjechał, bo w niektórych kwestiach potrzebował pomocy. Poczęstowałem go tabaką i popracowaliśmy. Teraz bywa w Polsce od czasu od czasu, najczęściej na różnych konferencjach o kaszubszczyźnie. A pracę obronił i jest doktorem.

– Innym razem mieliśmy tu gościa ze Śląska. Górnika. Zanim wziął rożek z tabaką, podwinął sobie rękaw, aż za łokieć. A potem nasypał sobie solidnie od zgięcia aż po nadgarstek. I wciągnął na dwa razy. Patrzyłem zdziwiony, a on się roześmiał. Powiedział, że u niego w kopalni wszyscy zawsze tak robią. Pod ziemią pyłu jest tak dużo, że dopiero takie solidne dawki są w stanie przeczyścić mu nos. Dałem mu więc jeszcze.

Uśmiecham się do tych historii. W zamyśleniu przyglądam się suchym łupinom bobu leżącym w kącie. I dënicy, wypełnionej prawie już gotową tabaką. I mielôkowi opartemu o ścianę. Patrzę na tabakiery. Zwłaszcza na tę jedną. Dużą, jasną, lśniącą. Wydaje mi się, że jest zrobiona z bursztynu. A to przecież zwykły krowi róg. Podziwiając smukłość jej kształtu, przełykam ostatni kęs sękacza.

Nie wiadomo, jaką przyszłość gotuje los tabace. Dziś jej status wydaje się być półlegalny. Ludzie, kultywując tradycję, jakoś zdobywają tytoń i produkują ją po domach na własne potrzeby. Tabaka publicznie pojawia się na kaszubskich festynach i uroczystościach, weselach i potańcówkach. A i wtedy zdarza się, jak niegdyś w Chmielnie, że ortodoksyjne środowiska lekarskie protestują i nasyłają na organizatorów policję. Niektóre lokalne restauracje zakaz palenia zastępują możliwością zażywania. Na półkach w rządkach stoją tabakiery. Ich zawartości można używać do woli. Koszt wliczony jest w cenę posiłku. Ja zaś wspominam kaszubskiego gospodarza z bazaru „Bo ze wsi”.  Zawsze, kiedy u niego kupuję, dostaję niucha na dobry humor. A kiedy już sobie zażyjemy, przybijamy „żółwika”. Bo to ważne, by być w dobrych relacjach z innymi ludźmi. Myślę wtedy z nadzieją, że ten ludyczny i dobroduszny zwyczaj zachowa się tu i tam. Że nie zniknie pod naporem przepisów, unifikacji kultury i degrengolady różnorodności zwyczajów. Że pozostanie tym, czym jest w istocie. Zachętą do zobaczenia człowieka w drugim człowieku.

 

Rafał Grądzki

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj