60-letniego mieszkańca Tczewa można było uratować? Jest dochodzenie

60-letni mieszkaniec Tczewa zmarł we własnym mieszkaniu. Termometr wewnątrz pokazywał 7 stopni poniżej zera. Sąsiedzi informowali służby o problemie. Jednak policjanci pojawili się dopiero po kolejnym wezwaniu następnego dnia. Wówczas 60-latek już nie żył.

– Józef był naszym sąsiadem. Czasem przychodził pożyczyć pieniądze, ale zawsze terminowo oddawał. Od kilku dni nie było go widać. A wiedziałam, że choć ma mieszkanie, to bez ogrzewania i ciepłej wody. Zadzwoniłam na straż miejską i policję, aby sprawdzili, co dzieje się u niego w mieszkaniu. Policjant odpowiedział, że nie wyśle patrolu, bo nie widzi takiej potrzeby, a jeśli tak się interesuję sąsiadem, to na następy dzień rano mam zgłosić to dzielnicowemu i zgłoszenia nie przyjął – relacjonuje Kamila Gorzyńska.

NASZA INTERWENCJA

Następnego dnia jeden z sąsiadów wspiął się na daszek i przez okno zobaczył sine i zmarźnięte ciało 60-letniego Józefa. Na miejsce po raz kolejny wezwano służby. Wstępnie wykluczono udział osób trzecich ze względu na zamknięte od środka drzwi. Żaden prokurator nie brał osobiście udziału w czynnościach. Śledczy dopiero po naszej interwencji zdecydowali się na przeprowadzenie sekcji zwłok. Zaplanowano ją na czwartek. Wówczas najprawdopodobniej będzie wiadomo, co było bezpośrednią przyczyną śmierci.

– Wszczęto postępowanie wyjaśniające. Nagrania rozmów na numery alarmowe są rejestrowane. Teraz robimy wszystko, aby wyjaśnić tę sprawę. Pewne jest, że 26 lutego policjanci przeprowadzili na miejscu czynności wyjaśniające. Wynikało z nich, że do śmierci 60-latka nie przyczyniła się żadna osoba trzecia – informuje Dawid Krajewski, oficer prasowy tczewskiego garnizonu policji.

STRAŻ MIEJSKA UMYWA RĘCE?

Jak poinformował Ryszard Wegiera, zastępca komendanta tczewskiej straży miejskiej, funkcjonariusze nie mają prawa wejść do czyjegoś mieszkania, aby sprawdzić co się dzieje z mieszkańcem. Dyspozytor podczas zgłoszenia zadaje dodatkowe pytania, na które odpowiedzi może udzielić tylko osoba będąca na miejscu zdarzenia. – Przyjmujący zgłoszenie zaproponował telefonującej kobiecie, aby ta skontaktowała się bezpośrednio z policją. Na co ta przystała – podkreśla strażnik.

 

Tomasz Gdaniec/mich

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj