„Marek Lesiński łączył ludzi”. Zmarłego dziennikarza Radia Gdańsk wspomina wiceminister kultury Jarosław Sellin

W piątek w Gdańsku pożegnaliśmy Marka Lesińskiego, który odszedł w wieku 57 lat. Nasz redakcyjny kolega spoczął na Cmentarzu Łostowickim. Osobistym wspomnieniem o zmarłym postanowił podzielić się także wiceminister kultury Jarosław Sellin.

W trakcie pożegnalnej mszy w Archikatedrze Oliwskiej, Marek został pośmiertnie uhonorowany Złotym Krzyżem Zasługi za działalność społeczną i wkład w rozwój dziennikarstwa. Odznaczenie to przyznał prezydent Polski na wniosek wojewody.

„MOIM ZASZCZYTEM BYŁO MIEĆ GO ZA KOLEGĘ”

Markowi w ostatniej drodze towarzyszyła rodzina, przyjaciele oraz środowisko dziennikarskie. Jarosław Sellin, wskazując na osobiste wspomnienia, postanowił podkreślić, jak ciepło i serdecznie wspomina „Leśnego”:

Marek Lesiński – „Leśny”, jak Go przez całe życie nazywaliśmy, zmarł 21 marca. Pochowaliśmy go 26 marca na Cmentarzu Łostowice w Gdańsku. Nie dożył 58 lat. W czasie mszy pogrzebowej i na cmentarzu pięknie opowiadali o jego życiu i dorobku zawodowym ksiądz biskup Zbigniew Zieliński, prezes Radia Gdańsk Adam Chmielecki i były szef tej rozgłośni Lech Parell. Odczuwam potrzebę podzielenia się dodatkowymi wspomnieniami o Marku.

Jestem rówieśnikiem Marka, starszym od niego o 44 dni. Poznałem go ponad 40 lat temu na blokowisku przymorskim, choć chodziliśmy do innych liceów: on do oliwskiej piątki, ja do wrzeszczańskiej dwójki. Razem z Kubą Rakiem z dziewiątki połączyła nas miłość do odkrywania dobrej muzyki. Rację miał Lech Parell, wspominając Marka jako bardzo uzdolnionego muzycznie człowieka, z bardzo dobrym słuchem, świetnie śpiewającego i grającego na różnych instrumentach, zwłaszcza na gitarze. Namiętnie słuchaliśmy płyt, odkrywaliśmy nowe, wspólne fascynacje muzyczne. Pamiętam Marka zachwyt nad rzadkimi płytami, które miałem w swej kolekcji, np. norweskiej śpiewaczki jazzowej Karin Krog pod tytułem „Cloud Line Blue”, czy nagrań z Jazz Jamboree saksofonisty ze Związku Sowieckiego Wiaczesława Ganielina – po latach dowiedzieliśmy się, że jest on litewskim Żydem. Oba nagrania z lat 70-tych.

W czasie Karnawału Solidarności i w stanie wojennym połączyła nas miłość do Bieszczad. To tam, przy ognisku, przy akompaniamencie gitary, usłyszałem swoistą, zabawną interpretację piosenek Edith Piaf w Marka wykonaniu. Do dziś jedną z nich podśpiewuję moim dziewczynom, żonie i córce. W czasie pobytu w Bieszczadach latem 1982 roku roiliśmy nawet plany odbicia internowanego w Arłamowie Lecha Wałęsy. Na szczęście skończyło się na planach.

Ale ten rys buntu wobec powstałej wówczas rzeczywistości już w nas pozostał. W tym samym roku zdaliśmy na studia na Uniwersytet Gdański na jednym Wydziale Humanistycznym. Marek na filologię polską, ja na historię. Różnymi drogami dotarliśmy do legendarnego już w Gdańsku Ruchu Młodej Polski. Marek był bardzo odważnym człowiekiem. Pamiętam nasz wspólny wyjazd na ostatnie konspiracyjne spotkanie ogólnopolskie RMP w Burakowie pod Warszawą we wrześniu 1988 roku. To tam właśnie okazało się, że Młodopolacy mają już różne wizje swej przyszłości politycznej i rozpoczął się rozpad tego obiecującego politycznie środowiska.

W 1989 roku zatrudniliśmy się razem w Komisji Krajowej „Solidarności”, by pomagać ponownie zalegalizowanemu związkowi w odbudowie swych struktur. Stworzyliśmy 4-osobowy Dział Szkoleń Związkowych w gmachu głównej siedziby związku w Gdańsku. Marek musiał pracować z trzema Jarkami: naszym szefem Jarkiem Zielińskim – obecnie posłem PiS z Suwalszczyzny, Jarkiem Zalesińskim – poetą, obecnie dyrektorem Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku i ze mną. Ja z kolei, świeży absolwent historii na UG, pracowałem z trzema absolwentami filologii polskiej tej uczelni. Byliśmy świadkami ważnych zdarzeń, na przykład posiedzeń Komisji Krajowej, gdy zawaliła się koncepcja stworzenia rządu z „reformatorskim skrzydłem PZPR” pod przewodnictwem Bronisława Geremka i Aleksandra Kwaśniewskiego na rzecz wypracowanej przez braci Kaczyńskich, a zaakceptowanej przez Lecha Wałęsę koalicji „Solidarności” z ZSL i SD w celu stworzenia rządu przez Tadeusza Mazowieckiego.

Na początku studiów Marek poznał na swoim roku Anię. Gdy my, jego koledzy, również ją poznaliśmy, mówiliśmy, że szczęściarz poznał dziewczynę, która ma w sobie 150% kobiecości i że to szybko skończy się ślubem. Tak też się stało. Spośród wielu trzymających się razem rówieśników, przyjaciół, kolegów, Marek i Ania wzięli ślub jako pierwsi. Wszak mieli dopiero 21 lat! To musiała być miłość! Nigdy nie zapomnę ich wesela w mieszkaniu Marka rodziców w falowcu, gdy całą noc bawiliśmy się przy muzyce zespołu… „Police” Stinga. Oryginalne, wszak muzyka tego zespołu raczej nie kojarzy się z potańcówką…

Z Markiem wyjeżdżałem też wędkować nad kaszubskie wartkie rzeki. Marek miał profesjonalny sprzęt. Wprawdzie na ogół „niceśmy nie ułowili”, ale ważniejsze były emocje przy każdym poruszeniu spławika i rozmowy przy „moczeniu kija”.

Gdy odprowadzaliśmy Marka alejkami cmentarnymi do miejsca jego pochówku, nagle uświadomiłem sobie, że Marek w latach 80-tych bardzo chciał zamieszkać tuż obok miejsca swego wiecznego spoczynku. Gdańszczanie pewnie znają ciekawy, szachulcowy budynek dawnego młyna przy ulicy Kartuskiej. Wówczas był on w ruinie, wchodziliśmy do środka bez problemu. Marzyło się nam, by go wydzierżawić, własną pracą odnowić i w nim zamieszkać. Szybko okazało się jednak, że miasto bierze pod uwagę tylko jego sprzedaż. A my byliśmy studentami bez grosza przy duszy…

O pracy dziennikarskiej Marka w dniu pogrzebu mówiono najwięcej. Wydaje mi się, że Opatrzność dobrze pokierowała karierą zawodową Marka. Mówi się, że radio jest „najcieplejszym” z mediów. A Marek był bardzo ciepłym człowiekiem. Człowiekiem też łączącym ludzi. Widziałem, jak ciężko znosił podziały między jego kolegami, przyjaciółmi z lat 80-tych, które nieuchronnie pojawiły się później, choćby na tle politycznym. Było to zwłaszcza widać w czasie kilkanaście lat organizowanych dorocznych spotkań dawnej redakcji tygodnika katolickiego „Młoda Polska”.

Moim zaszczytem było mieć Marka za kolegę, przyjaciela. Wywarł na mnie duży wpływ swą osobowością, inteligencją, poczuciem humoru, gustem muzycznym.

Chrześcijanie wierzą w gruncie rzeczy, że człowiek rodzi się po to, aby już NIGDY nie umrzeć. Marek był duszą towarzystwa w ziemskim życiu, wierzę, ufam, modlę się, że jest już taką duszą towarzystwa na uczcie wybranych.

Marek Lesiński był związany z radiem od 30 lat. Od 1992 roku pracował w Radiu Plus, a w 1997 rozpoczął współpracę z Radiem Gdańsk. Wcześniej współtworzył Tygodnik „Młoda Polska” współpracował też z „Gazetą Morską”. Zmarł 21 marca z powodu koronawirusa, miał 57 lat.   

mw

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj