Aleksander Kozicki o przemyśle okrętowym: „Wbiliśmy sobie osinowy kołek w samo jego serce”

(Fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Kolejna debata II Forum Morskiego Radia Gdańsk za nami. Eksperci dyskutowali o sytuacji, zagrożeniach i szansach dla pracowników Pomorza, m.in. zatrudnionych w stoczniach, portach i na statkach. Ale nie tylko. Uczestnicy debaty starali się znaleźć odpowiedź na pytanie, czy napływ tak dużej liczby uchodźców z Ukrainy jest dla naszego kraju dużym problemem, wyzwaniem, czy może szansą na rozwój.

Jednym z zaproszonych gości był Aleksander Kozicki, kierownik Biura Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” w Gdyni. Mówił m.in. o tym, jaki wpływ ma ogromny napływ uchodźców do naszego kraju na polską gospodarkę i rynek pracy.

– Emigracja wojenna i emigracja polityczna to nie to samo, co emigracja ekonomiczna. Ukraińcy pracowali i pracują w Polsce, a to wzmacnia polską gospodarkę i jest polskiej gospodarce niezbędne. Natomiast rzesza uchodźców, głównie kobiet i dzieci, to nie jest z punktu widzenia ekonomicznego zysk, lecz jest to strata i bardzo silne obciążenie. I tu ważna kwestia, bo nie chciałbym być źle zrozumiany: nie chcę tego rozpatrywać w kategoriach moralnych, a wyłącznie ekonomicznych. I w tej kategorii jest to swojego rodzaju balast, który będzie nas słono kosztować – argumentował.

WYZWANIE DLA RYNKU PRACY

Około trzech milionów uchodźców z Ukrainy już teraz ma ogromny wpływ na sytuację na pomorskim rynku pracy. – Jeśli chodzi o Gdynię, to kwestią tą zajmuje się m.in. Powiatowa Rada Rynku Pracy. Mamy tysiąc osób, które podjęły pracę. Pracodawcy lokalni zaangażowali obywateli ukraińskich. Natomiast sto osób zgłosiło się do tego, aby czekać w porządku administracyjnym i następnie pracę otrzymać. Głównie są to kobiety, dlatego trudno mówić o gospodarce morskiej w kontekście tych osób. One trafiają przede wszystkim do szeroko rozumianego sektora usług i tam się odnajdują. Zresztą widzimy to na co dzień: ostatnio będąc w cukierni spotkałem zatrudnioną panię, która przyjechała z Sum, czyli z północno-wschodniej Ukrainy, z regionu, który bardzo mocno został dotknięty działaniami wojennymi. Inną kwestią jest pozyskiwanie specjalistów. Mamy w branży okrętowej ludzi, którzy pracują tu od lat i się już tu zadomowili. Te osoby ściągają do Polski swoje rodziny z Ukrainy i próbują tu ustabilizować swoje życie. Z punktu widzenia ekonomicznego jest to pożądane, ponieważ mężczyźni utrzymują swoje małżonki i swoje dzieci, a my mamy doskonale wkomponowanych i kompetentnych pracowników. Natomiast to są zjawiska równoległe. Powiem tak: jeden worek, który niesiemy na swoich plecach, to ubytek specjalistów, którzy w związku z obowiązkiem mobilizacyjnym w Ukrainie opuścili Polskę. To ewidentna strata dla naszej gospodarki. Natomiast drugi worek, który niesiemy na plecach, to utrzymanie osób, których produktywność jest niska, czyli kobiet i dzieci. To jest duży problem i będzie on narastał – prognozował kierownik Biura Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” w Gdyni.

UCHODŹCY A SYSTEM OCHRONY ZDROWIA

Jedną z poruszonych kwestii podczas debaty była ta dotycząca zatrudniania ukraińskich lekarzy i pielęgniarek. Nie od dziś eksperci wskazują, że w polskim systemie zdrowia brakuje wyspecjalizowanego personelu medycznego. Tymczasem z Ukrainy przyjechało wielu przedstawicieli zawodów medycznych. Zazwyczaj jednak znajdują oni zatrudnienie w Polsce w zupełnie innych branżach.

– Mamy nieco protekcjonalny stosunek do Słowian ze wschodu. Wydaje nam się często, że to osoby, które nie przyswajają obowiązujących u nas realiów. Natomiast społeczeństwo Ukrainy to ludzie często bardzo wysoko wykwalifikowani i posiadający bardzo wysokie wykształcenie. My nawet nie mamy takich dziedzin przemysłu, które Ukraina posiada, choćby podmiotów gospodarczych zajmujących się kwestią astronautyki czy rakiet balistycznych. Tymczasem tam pracują osoby doskonale wykształcone, jeśli chodzi o nauki ścisłe. To samo dotyczy medycyny. Powstaje zatem pytanie, czy będziemy w stanie przekształcić sytuację kryzysową w taką, która będzie dla nas szansą. Przed 24 lutego w Gdyni w pralni pracowało kilka pań i wszystkie z nich to dyplomowani lekarze stomatolodzy. Rozumiem, że potrzebujemy ludzi do pracy w pralni, ale chyba jeszcze bardziej potrzebujemy stomatologów. Należy zatem uprościć procedury. Mamy deficyty i konieczna jest szybka ścieżka nostryfikacji dyplomów ukraińskich i to jest odpowiedzialność, której nikt z naszych włodarzy nie zdejmie. I tu apel do posłów i senatorów o szybką ścieżkę legislacyjną. Bo my marnujemy talenty tych ludzi i własne szanse. Oczywiście są też zagrożenia. Środowisko wcale nie jest otwarte na konkurencję. Prawnicy, lekarze i szeroko rozumiane elity wcale nie są zainteresowane tym, aby ich miejsca pracy były „destabilizowane” przez napływ fachowców z zewnątrz. Oni kontrolują rynek i w związku z tym są beneficjentami tej sytuacji. Ale to są partykularyzmy, które trzeba bardzo zdecydowanie przyciąć, krótko mówiąc „dać po paluszkach” środowisku. Jednocześnie trzeba szybko włączać tych ludzi do systemu z ogólnym pożytkiem. My nie możemy być jak tabaka w rogu. To duży naród, duże państwo i duże potrzeby, na które musimy szybko reagować. Myślę, że miejsce takie jak pralnia nie jest najszczęśliwsze nie tylko z punktu widzenia tych osób, ale też z perspektywy naszego lokalnego, regionalnego i ogólnopaństwowego interesu. Obojętne, czy leczenie kanałowe moich zębów będzie przeprowadzała osoba, która ma paszport polski, czy paszport ukraiński. Chodzi o to, żeby to leczenie odbywało się na czas, a jeśli jeszcze będzie w przystępnej cenie, to będę szczęśliwy – argumentował Kozicki.

(Fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

BRANŻA PORTOWA I JEJ PROBLEMY

Jednym z ważniejszych tematów, które przewijają się podczas Forum Morskiego, jest kondycja branży portowej i problemy zatrudnionych w niej osób. Jednym z przykładów jest Bałtycki Terminal Zbożowy. Zatrudniona tam siedemdziesięcioosobowa załoga ma zostać zwolniona z początkiem czerwca. Powodem jest decyzja właścicieli spółki, firmy amerykańskiej i holenderskiej, o likwidacji zakładu w związku z planowanym przez Port Gdynia pogłębieniem kanału. Ale pracownicy próbują ratować firmę i argumentują, że nawet w trakcie remontów można prowadzić obsługę statków.

– Jeśli chodzi o porty to wydaje mi się, że trzeba zacząć „od Adama i Ewy”. Zgodnie z przepisami prawa, które obowiązują od bardzo wielu lat, porty nie mogą prowadzić działalności przeładunkowej ani składowej. Tymczasem większość ludzi ma wyobrażenia takie, że port zajmuje się przeładunkiem i składowaniem materiałów portowych. Nic bardziej błędnego. Port jest właścicielem infrastruktury, dzierżawi ją, natomiast działalność przeładunkową i składową prowadzą podmioty gospodarcze; bardzo często są to zagraniczne firmy. W przypadku Bałtyckiego Terminalu Zbożowego są to podmioty holenderski i amerykański. Gospodarzą się one już półtorej dekady na tym terenie – otrzymały doinwestowany teren, bogatą infrastrukturę i kompetentną załogę. Dzisiaj teren jest pod względem infrastruktury zdekapitalizowany. Powstał tam wprawdzie nowoczesny magazyn, ale trzeba pamiętać, że oni nie zaczynali od zera. Teraz właściciel nie jest zainteresowany dalszym prowadzeniem działalności. Przypomnijmy, czym jest BTZ. To dawny czwarty rejon portu gdyńskiego. Gdy nowi włodarze przejmowali załogę, było to ponad 140 osób, a w tej chwili jest ich mniej niż 70. Często są to pracownicy związani z pracą w porcie gdyńskim już od czterech pokoleń. A więc to ludzie, dla których praca w porcie jest czymś więcej, niż tylko pozyskiwaniem pieniędzy. Jest to problem, ponieważ w BTZ mieliśmy stabilną i świadomą załogę, a co za tym szło bardzo silny ruch związkowy. To z kolei skutkowało wynegocjowaniem bardzo korzystnych warunków płacy i pracy, które zasadniczo odbiegają korzystnie od warunków progowych narzuconych standardami Kodeksu Pracy. Jest to pewien wyjątek. Mnie, jako związkowca, bardzo to martwi, ponieważ (i nie chodzi tu o kwestie wyłącznie portu) nie mamy branżowych układów zbiorowych. Kiedyś mieliśmy kartę portowca, dziś pozostaje nam tylko karta nauczyciela, która jest przedstawiana jako archaiczny relikt postkomunistyczny, który nie koresponduje z gospodarką wolnorynkową. A tak naprawdę mamy do czynienia ze stopniową barbaryzacją stosunków pracy. No i cóż? Mieliśmy dobry podmiot z dobrą załogą zatrudnioną na relatywnie dobrych warunkach, które ta załoga sobie sama wywalczyła. Teraz będziemy mieli nowy podmiot, który pewnie zatrudni część tej załogi. Ale to będzie nowy pracodawca i będą nowe warunki pracy. Pod względem społecznym dokona się całkowita rekonstrukcja tego miejsca. Co więcej właściciel, czyli Port Gdynia (i to jest praktyka powszechna), nie stosuje klauzul społecznych, jeśli chodzi o dzierżawców. W ogóle takimi rzeczami nikt się nie interesuje w sensie systemowym. I ci ludzie zostaną pozostawieni sami sobie, tak jak wielu przed nimi i i zapewne wielu po nich. To gorzka konstatacja. Nie wiem, jak to się skończy, ale ostatecznie za wszystko zapłacą ludzie, którzy pracowali w BTZ-cie. Bo tak zawsze jest – wskazywał Aleksander Kozicki.

ZBIOROWE UKŁADY PRACY I SZKOLNICTWO

„Solidarność” od lat walczy o branżowy układ zbiorowy pracy. Warto tu powołać się na dane statystyczne, z których wynika, że w ubiegłym roku zostało zarejestrowanych mniej takich układów, niż w latach ubiegłych. Można to odczytywać dwojako: jako niechęć pracodawców do zawierania tego typu porozumień, a także jako trend, że sami pracownicy w mniejszym stopniu się organizują w związki zawodowe. Jak zatem wygląda ta kwestia w branży stoczniowej?

– Jeśli chodzi o kwestie struktury zatrudnienia i sytuacji po 24 lutego, to na takie pytanie powinni odpowiedzieć wyłącznie pracodawcy. Nie chciałbym w tej kwestii zabierać głosu, gdyż byłyby to tylko moje przypuszczenia, które nic nie wniosą do dyskusji. Powiem natomiast tak: my przez dziesiątki lat wypracowaliśmy sobie pewien model rozwoju przemysłu okrętowego, który był ogromną siłą w skali europejskiej i światowej. Ten model został zniszczony i zdezintegrowany bardzo skutecznie. Pracodawcy działający w branży okrętowej muszą zatrudniać pracowników cudzoziemskich chociażby z powodu migracji osób po decyzji o zamknięciu dużych stoczni produkcyjnych w Polsce. Ale jest jeszcze jeden wątek, który nie jest eksploatowany medialnie. To kwestia szkolnictwa. Szkolnictwo zawodowe zostało zniszczone, ponieważ opierało się o duże zakłady pracy. Stocznie miały własne, przyzakładowe szkoły i to do systemu szkoły średniej włącznie. W tej chwili nie mamy nawet Wydziału Okrętownictwa na Politechnice Gdańskiej. Wyższa kadra dydaktyczna po prostu „wzięła i wymarła”. Nie było zastępowalności pokoleń. W moim przekonaniu mówienie w tej chwili o jakimś rozwoju to jest tylko na zasadzie, że będziemy jedynie importerem, jak to się brzydko mówi zasobu ludzkiego, o różnym poziomie intelektualnym; już nie tylko do pracy w zawodach podstawowych, ale coraz częściej trzeba będzie się posiłkować kadrą inżynierską, ponieważ kształcenie zostało skutecznie zniszczone. Być może następne pokolenia będą to odbudowywać, natomiast obecna sytuacja moim zdaniem jest, delikatnie mówiąc, nierozwojowa. A pracodawcy swoje biznesy muszą opierać o to, co jest realne i co może zafunkcjonować. To jest kwestia eksploatowania krajów biedniejszych w taki sposób, jak Polskę eksploatują kraje tzw. „starej” Unii Europejskiej. Mam na myśli to, że pewne kraje kształcą ludzi w takich czy innych zawodach, a potem ci ludzie są „zabierani” przez państwa silniejsze. Takim przykładem relacji w przeszłości były relacje Polska – Niemcy czy Polska – Norwegia w przemyśle okrętowym. Do 24 lutego takie też były relacje polsko-ukraińskie, gdzie Ukraina była drenowana z zasobu ludzkiego przez Polskę na takiej zasadzie, że Polska jest po prostu podmiotem silniejszym, a Ukraina była podmiotem słabszym. I ludzie, żeby nieco podnieść standard życiowy swój i swoich rodzin, do nas emigrowali. To jest prosta zasada eksploatacji, to nie jest żaden wielki system, jest to w rzeczywistości dość prymitywne. Ten system będzie funkcjonował z uwagi na to, że myśmy sobie pozamykali wszystkie możliwe ścieżki rozwoju intelektualnego w branży okrętowej. I to trzeba sobie jasno i dobitnie powiedzieć. Wbiliśmy sobie osinowy kołek w serce przemysłu okrętowego. Koniec. Teraz już wszystko jest, jak to się kolokwialnie mówi, pozamiatane – ocenił Aleksander Kozicki.

(Fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

ZATRUDNIENIE W KONTEKŚCIE INFLACJI

Jednym z najistotniejszych problemów, który dotyka dosłownie każdego, jest duży wzrost inflacji. Rosnące ceny towarów i usług mają duży wpływ zarówno na pracodawców, jak i pracowników. Eksperci podczas debaty zastanawiali się nad tym, czy i jak pracodawcy odpowiedzą na wzrost inflacji.

– Odpowiedzą pewnie z niechęcią i obawami. Tak jak wszyscy, również pracodawcy nie wiedzą, co ich czeka w bliższej i dalszej przyszłości. Sytuacja jest w najwyższym stopniu niestabilna. Przecież w styczniu, gdybyśmy rozmawiali na temat ewentualnych prognoz, to nie moglibyśmy w ogóle wyobrazić sobie sytuacji, w której dziś się znajdujemy. Co do kwestii inflacji, to jest to makrowskaźnik, jeden z wielu. Najistotniejszy jest natomiast rzeczywisty wzrost kosztów utrzymania, bo dla zwykłego człowieka ma to podstawowe znaczenie. Już sam wzrost stóp procentowych jest bardzo niebezpieczny. Jesteśmy społeczeństwem mocno zadłużonym, ludzie nie mają własnych mieszkań, tylko mieszkania należące do banków. I spłacając je przez wiele lat, drżą o wysokość stóp procentowych. Ja generalnie jestem sceptycznie nastawiony do przyszłości z kilku względów. Po pierwsze mamy trzy miliony uchodźców, a to generuje gigantyczny koszt. Po drugie oficjalnie już powiedziano, że będziemy modernizować armię, co także jest gigantycznym kosztem. Po trzecie odcięliśmy się od najtańszych, czyli rosyjskich węglowodorów. I to jest kolejny koszt. Powstaje pytanie, kto za to zapłaci. Odpowiedź jest tylko jedna: ludzie. Bo innego płatnika po prostu nie ma. Obraz staje się więc coraz bardziej ponury. Patrząc na wypowiedzi niektórych polityków, które trącą optymizmem ogólnym czy tez optymizmem wojennym, to ja tego optymizmu nie podzielam. Powtórzę: za wszystko, co się wokół nas dzieje, zapłacą ludzie i to zapłacą bardzo wysoką cenę. Federacja Rosyjska piecze na jednym ogniu dwie pieczenie. Jedną pieczenią jest Ukraina, a drugą pieczenią jest Polska. I to trzeba sobie jasno i dobitnie powiedzieć. Mamy też problem z relacjami z krajami „starej” Unii. Należy zatem skierować pytanie do elit polskich, jak w ogóle mają zamiar wyprowadzić państwo polskie z tarapatów, w których się znaleźliśmy. Bo różne rzeczy sobie opowiadamy, natomiast problem polega na tym, że nam się zaciska pętla wokół szyi, a rzeczowej dyskusji na ten temat wciąż nie ma. Są slogany i atmosfera właściwa bardziej dla meczów piłki nożnej. Tymczasem jest coś znacznie większego i ważniejszego, niż mecz. Tu chodzi o byt 38 milionów ludzi i trzech milionów uchodźców, którzy tutaj są. To łącznie ponad 40 milionów ludzi. Najwyższy więc czas na poważną dyskusję, a nie na poklepywanie się i atmosferę kibicowania. My obecnie prowadzimy politykę mocarstwową, mocarstwem nie będąc – podsumował Aleksander Kozicki.

Rafał Korbut

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj