Jan Młotkowski: „Mamy duży rozlew paliwa ciężkiego w obszarze podejścia do Portu Gdynia”

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Mamy duży rozlew paliwa ciężkiego w obszarze podejścia do Portu Gdynia, gdzie skażone jest już około 20 hektarów dna morskiego – właśnie paliwem, które się wylało z wraku Stuttgart. Jest to – można powiedzieć – obszar pewnej klęski, dużego skażenia ekologicznego, z którym tak naprawdę nie wiadomo co zrobić – mówił Jan Młotkowski, zastępca dyrektora Urzędu Morskiego w Gdyni ds. oznakowania nawigacyjnego podczas piątej debaty zorganizowanej w ramach wielkiego dwudniowego finału III Forum Morskiego Radia Gdańsk.

Według opublikowanego jakiś czas temu raportu Najwyższej Izby Kontroli, tylko w Zatoce Gdańskiej zidentyfikowano około stu zatopionych okrętów z czasów II wojny światowej. Jan Młotkowski wyjaśniał, czy jest to duża przeszkoda – zarówno dla żeglugi, jak i rybołówstwa.

– Jeśli chodzi o żeglugę i rybołówstwo, nie jest to może aż taki problem. Jest nim natomiast to, że wszystkie statki, które poruszały się napędem spalinowym, posiadają jakieś pozostałości paliwa, smarów i tym podobnych substancji, które w jakiś sposób były wykorzystywane do ich ruchu. To jest duży problem. Mamy duży rozlew paliwa ciężkiego w obszarze podejścia do Portu Gdynia, gdzie skażone jest już około 20 hektarów dna morskiego – właśnie paliwem, które się wylało z wraku Stuttgart. Jest to – można powiedzieć – obszar pewnej klęski, dużego skażenia ekologicznego, z którym tak naprawdę nie wiadomo co zrobić. Jest to na tyle duża ilość skażonego gruntu. Można to pozostawić, tak jak jest, godząc się na to, że ta sytuacja tak wygląda. Można też próbować znaleźć jakieś metody remediacji, czy przynajmniej stabilizowania tego rozlewu. Konkludując, można powiedzieć, że spotykamy się z pewną sytuacją, której nie widać, ale ona jest i funkcjonuje. Ta świadomość, że pewien obszar dna jest wystawiony na działanie produktów ropopochodnych i też produkty ich rozkładu, które mogą dostać się do łańcucha pokarmowego. Jest to dość poważny problem. Wraki jako takie – te, które stanowiły jakieś zagrożenie nawigacyjne – były usuwane w okresie po II wojnie światowej. Z tego tytułu zatem nie mamy problemu. Tak jak mówię, jest nim ich powolny rozkład i wydostawanie się tej zawartości, która się w nich znajduje – podkreślił ekspert.

Prowadzący Jarosław Popek dopytywał, czy Polacy technologicznie są gotowi do czyszczenia morza.

– Urząd Morski w tej chwili przygotowuje się do realizacji programu w ramach Krajowego Programu Odbudowy, gdzie mamy finansowanie na przeprowadzanie takiej kompleksowej oceny stanów w czterech takich kluczowych hot spotach – mówimy tu właśnie o Stuttgarcie, o wraku Franken, o Głębi Gdańskiej i o Rynnie Słupskiej. Ten projekt będzie realizowany w ciągu najbliższych lat i tak naprawdę jego celem będzie opracowanie scenariusza co dalej. Biorąc pod uwagę te projekty, które się dzieją i ten nasz tutaj, przygotowywany do realizacji, myślę że dopracujemy się takiego obrazu, który da już scenariusz konkretnego postępowania. My tu mamy do czynienia z bardzo różnorodnymi zagadnieniami i nawet w zakresie jednego zanieczyszczenia – powiedzmy nawet broni chemicznej – mamy różne zjawiska, które zachodzą i to zawsze jest jakiś indywidualny proces, który należałoby podejmować – wyjaśnił Młotkowski.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Prowadzący pytał także, czy poparzenia iperytem, który rybacy wyławiali swoimi sieciami, nadal jest problemem.

– Na szczęście, w tej chwili, te problemy z oparzeniami już chyba należą do przeszłości. Jest to owocem również pewnych projektów, które między innymi rozpropagowały wiedzę wśród rybaków – między innymi wśród tych środowisk, które miały możliwość styczności z tymi substancjami – o składowiskach, o obszarach składowania. To były lata 90., kiedy myśmy – również administracja morska – mocno pracowali nad tym, żeby ta wiedza docierała właśnie do ludzi – szczególnie do rybaków, którzy byli narażeni na rozwlekanie tych składowisk poprzez prace sieci dennych, trałowania. Ta wiedza pojawiła się też wśród organizatorów kąpielisk, służb ratowniczych, policji, WOPR, itd., żeby w przypadku wystąpienia substancji, która – mówiąc kolokwialnie – na plaży przypomina jakąś zbryloną substancję o kolorze bursztynu – natychmiast powiadamiać służby. Od kilku lat można powiedzieć, że nie mamy już takich zgłoszeń, że wystąpiły jakieś poparzenia, czy inne tego typu sytuacje – uspokajał.

Jan Młotkowski zabrał też głos w kwestii bezpieczeństwa miejsc, w których mają powstawać chociażby morskie farmy wiatrowe.

– Są badane, przede wszystkim przez inwestorów, którzy mają niejako obowiązek przygotować obszar budowy. Są stosunkowo bezpieczne, ponieważ te obszary ulokowane są poza tymi głównymi obszarami toczących się walk w okresie II wojny światowej, ale oczywiście to ryzyko zetknięcia się z bronią – chemiczną, konwencjonalną, czy też pozostałościami – istnieje. Chciałbym zwrócić państwa uwagę na to, co pan Benedykt Hac powiedział o tym procesie potencjalnego wydobywania, remediacji, czy likwidowania tej broni. Zauważcie państwo, jak my mówimy o setkach, tysiącach takich obiektów. To jest proces na wiele lat. Myślę, że jesteśmy teraz w takiej pozycji, jak projektant katedry, która miała powstać za ponad sto lat, który nie miał nadziei, że zobaczy koniec, wieńczący jego dzieło. Prawdopodobnie jeszcze nasze wnuki będą się z tym stykały. To nas prowadzi do takiego wniosku, przykładnego podejścia do środowiska, które – jak widzimy – jest wrażliwe i delikatne, a „naprawianie” jest kosztowne i bardzo długotrwałe. Trzeba mieć świadomość tego, że efekty tych działań będą rzutowały na lata – zauważył. – Wracając do farm wiatrowych, oczywiście widzimy przygotowania do realizacji tych projektów. Już niemalże za chwilę rozpocznie się budowa pierwszych farm wiatrowych. Ryzyka związane – co już wspominaliśmy – z obecnością tych pozostałości, są bardzo duże – zarówno dla bezpieczeństwa, jak i też dla samego procesu inwestycyjnego. Trzeba mieć świadomość, że w przypadku zaangażowania ogromnych środków i dużych kosztów samej budowy, np. sam przestój spowodowany potrzebą usunięcia czy rozminowania, są to już setki tysięcy, jeśli nie miliony, euro za dzień. Tu mamy więc poważny problem, że rzeczywiście ten obszar musi być bardzo dokładnie przebadany, monitorowany i przygotowany pod realizację tych inwestycji – wskazał.

Relacja z całej debaty dostępna jest >>>TUTAJ.

aKa

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj