Ewa Kubasiewicz-Houée o stanie wojennym: w moim procesie dowodem rzeczowym była tylko ulotka

Wyjątkowym „Gościem Dnia Radia Gdańsk” w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego była Ewa Kubasiewicz-Houée, z którą Andrzej Urbański rozmawiał o stanie wojennym i jego konsekwencjach. Działaczka opozycji PRL opowiedziała o swoich wspomnieniach z tamtego okresu.

– Obraz stanu wojennego w mojej pamięci jest bardzo różny. Przeszłam przez wiele etapów. Moja ówczesna teściowa zastukała przed szóstą rano do naszego mieszkania i powiedziała, że ogłosili stan wojenny. Ja byłam wówczas członkiem Zarządu Regionu Gdańskiego i bałam się, że mnie aresztują. Uciekłam do sąsiadów na czwarte piętro – opowiadała Ewa Kubasiewicz-Houée.

– 13 grudnia kojarzy mi się z mrozem, dużą ilością śniegu. Zależało mi na tym, żeby dotrzeć do szkoły morskiej, by tam zorganizować strajk. Takie były nasze ustalenia, że jeśli związek zostanie zaatakowany, to trzeba zorganizować strajk generalny. Na tym była skoncentrowana cała moja uwaga. Starałam się dotrzeć do mojej przyjaciółki, która nie była na ubeckich listach. Ale nie było to łatwe, nie można było złapać żadnej taksówki przez to, że był taki mróz – przypomniała.

Ewa Kubasiewicz-Houée przybliżyła także historię powstawania książki „Stan wojenny. Bez prawa powrotu”.

– Książkę „Stan wojenny. Bez prawa powrotu” napisałam, żeby poświęcić ją moim wnukom. Żeby wiedzieli o tych wydarzeniach, żeby nasza walka nie poszła na marne. A także żeby przyszłe pokolenia wiedziały, że walczyliśmy o to, by żyły tak, jak żyją. Uważam, że dobrze by było, aby zapoznali się z tą historią. Wielokrotnie zauważyłam, że młodzi ludzie bardzo mało wiedzą na ten temat. A przecież dobrze jest znać historię swojego kraju i dobrze jest wiedzieć, kto i o co walczył – podkreślała.

– Atak na moją komisję zakładową i na mnie był bardzo ostry. To było widoczne w procesie. Władze PRL nie mogły wytrzymać, że w Wyższej Szkole Morskiej pracownicy i studenci zmobilizowali się do walki, by przeciwstawić się wybuchowi stanu wojennego. Nie mogli tego wytrzymać. Straszyli nas i wiadomo było, że jak będą mieli okazję, to na pewno nas aresztują. Byłam na to przygotowana – zaznaczyła działaczka opozycji PRL.

W stanie wojennym Ewa Kubasiewicz-Houée została skazana na dziesięć lat więzienia i na pięć lat pozbawiona praw publicznych. Był to najwyższy wyrok wydany wówczas w kraju. Mimo że miała możliwość wcześniejszego wyjścia na wolność, odrzuciła taką propozycję.

– Kiedy dowiedzieliśmy się, że jest propozycja, by poprosić o łaskę i okazać skruchę, by móc wyjść na wolność, wszystko się we mnie zagotowało. Pomyślałam, że to bezczelność. Aresztowali nas właściwie za nic. W moim procesie dowodem rzeczowym była tylko jedna ulotka, którą podpisałam własnym nazwiskiem. Dać najwyższe wyroki w kraju za jedną ulotkę? To było bardzo poruszające i wstrząsnęło opinią publiczną. To było nie do pomyślenia – wyjaśniła.

– Czułam, że muszę coś napisać, bo się rozchoruję. Dlatego napisałam list otwarty. Dowiedziałam się od Andrzeja Gwiazdy, który siedział wówczas w więzieniu na Rakowieckiej, że ten list dotarł do nich grypsem i czytał on go przez rury kanalizacyjne. Wiem od wielu, że osoby, które w pierwszym momencie złożyły podanie, by wyjść na wolność, cofnęły te podania – przyznała „Gość Dnia Radia Gdańsk”.

– W czasie, gdy znajdowałyśmy się w więzieniach, było wiele trudnych momentów. Robiłyśmy głodówki w obronie więźniarek skazanych za przestępstwa pospolite. One były bite, jedna była przypalana papierosem. Gdy docierały do nas te wiadomości, mobilizowałyśmy się, by stanąć w ich obronie. Niektóre z naszych koleżanek bardzo ciężko to znosiły – mówiła.

Działaczka opozycji PRL odniosła się także do tego, jak współcześnie zachowują się niektórzy polscy politycy.

– W PRL nie było żadnej praworządności. Nasuwa mi się smutne porównanie. Niektórzy z naszych europosłów teraz donoszą na Polskę, że nie ma tu praworządności i demokracji. Niektórzy nawet proszą, by Polskę ukarać finansowo. Europoseł polski prosi UE, żeby jego ojczyznę ukarać, bo nie ma praworządności i wolności słowa. Jakiej wolności słowa? Chyba wszyscy wiedzą, że każdy może dzisiaj w Polsce mówić, co mu się podoba. Każdy wyraża poglądy. Nikt nie jest za to aresztowany, jak to było kiedyś – podkreślała.

– Niestety, sędziowie stanu wojennego nigdy nie zostali ukarani. Sędzia z mojego procesu do niedawna był bardzo wziętym adwokatem w Gdyni. Jest kilku, którzy w dalszym ciągu sprawują urzędy i są w Sądzie Najwyższym – zaznaczyła.

ua

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj