Papryka, węgierskie leczo i gulasz. Jak kilkadziesiąt lat temu oswajaliśmy się z nowymi smakami

(fot. Pixabay)

W audycji „Gotuj się na Weekend” Magda Szpiner kontynuowała rozmowę z Moniką Milewską, autorką książki „Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL”. Jak zmieniała się polska powojenna kuchnia oraz jaki wpływ miały na nią coraz częstsze wojaże Polaków?

Na ile podróże Polaków do zaprzyjaźnionych krajów zmieniły nasze kulinarne przyzwyczajenia? Ciężko sobie wyobrazić, że gulasz to nie jest nasz wymysł, że w polskiej kuchni nie było tradycyjnie papryki, że nie my wpadliśmy na to, żeby nafaszerować ją ryżem z mięsem.

– Gulasz ma oczywiście niejedno imię, ale właśnie to, co nam się obecnie kojarzy z nim najczęściej, to jest taka fantazja na temat kuchni węgierskiej. Jeszcze w latach 50. papryka była praktycznie nieznana w Polsce, była czymś takim dziwnym – ni to warzywem, ni to owocem. Lata 60. były takim momentem przełomowym, w którym zaczyna ona być oswajana. W latach 70. jest już jednym z podstawowych warzyw, co jest skutkiem masowej turystyki. Myślę, że najbardziej wpłynęła na nas kuchnia węgierska, mimo że jest ona dość specyficzna, mało urozmaicona i piekielnie ostra – więc trudno przyswajalna – a jednak ona zrobiła największą furorę. Szczególnie potrawy takie jak leczo czy gulasz. Przerabialiśmy je oczywiście na własne sposoby, ale też nie mieliśmy wyjścia. Trudno było nam odtworzyć prawdziwy węgierski smak, jeżeli nie mieliśmy produktów – mówi Milewska.

aKa

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj