„Mój Everest” – opowieść o księdzu, który w Himalajach odprawiał mszę na wysokościach

20200229 143824

Mówi o sobie, że nie był dobrym alpinistą. Na pewno nie na tyle dobrym, by pójść na Everest. A jednak – bohater reportażu Anny Rębas, ksiądz Stanisław Kardasz, chodził w Himalaje i odprawiał msze na wysokościach. Urodził się na gdyńskim Oksywiu, mieszka w Toruniu. Był wiele lat proboszczem parafii Matki Boskiej Zwycięskiej w tym mieście. Ukończył seminarium duchowne w Pelplinie. Mając 16 lat został aresztowany za kolportowanie ulotek antykomunistycznych. W 1952 roku trafił do więzienia w Koźminie, został zwolniony po 15 miesiącach.

Działał w toruńskim Klubie Inteligencji Katolickiej. W 1984 roku po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki patronował kościelnym uroczystościom organizowanym w intencji zamordowanego kapłana.
 

Ks. Stanisław Kardasz podczas rozmowy z Anną Rębas (fot. Radio Gdańsk/Anna Rębas)

Od 1968 był ratownikiem GOPR i uczestnikiem wypraw wysokogórskich, m.in. na Mount Everest, Noszak i Annapurnę. Podczas rozmowy o pierwszym zimowym wejściu Polaków na Everest prezentuje półgodzinny film, w którym ekipa Telewizji Polskiej pokazała życie w obozie górskim w Himalajach tuż przed atakiem szczytowym Krzysztofa Wielickiego i Leszka Cichego. Na tę wyprawę ksiądz Stanisław Kardasz zabrał różaniec. Perłowy różaniec od papieża Jana Pawła II. Otrzymał go wraz z błogosławieństwem dla zimowej ekspedycji na Czomolungmę.

Nie wiedział, jak jego organizm będzie znosił warunki na wysokości 8 tys. m.n.p.m. W środowisku wspinaczy tę wysokość określa się jako strefę śmierci. Już latem jest duży problem z wytrzymaniem w takich warunkach i na takiej wysokości.

A ZIMĄ?

– Gdy nadeszła zgoda na zorganizowanie wyprawy jesienią 1979 roku, nikt nie zastanawiał się nad tym, czy organizm zniesie te warunki – opowiada ks. Kardasz. Martwiłem się tylko tym, że nie będę mógł chodzić z kolędą. Ale kiedy zaczęło się załatwianie formalności i kupowanie biletów, wszystkie wątpliwości musiały zejść na drugi plan.

Najpierw trzeba było zdobyć zgodę biskupa, potem dotrzeć do Dehli, następnie do Katmandu i na miejsce czteroosobową cessną do Lukli. Ekspedycja liczyła 20 Polaków, pięciu szerpów i nepalskiego oficera łącznikowego.

W Sylwestra postawili pierwsze namioty na wysokości 5 tys. metrów. Trzeci obóz, gdzie ksiądz odprawił słynną mszę przed atakiem szczytowym 17 lutego 1980 roku, stanął 15 stycznia w ścianie Lothse na wysokości 7 tys. metrów.

Ksiądz Kardasz przeżył w górach chorobę wysokościową. Musiał zejść do niższego obozu. To jedyny sposób, by pokonać ten nagły bunt organizmu. Do bazy wrócił za dwa dni.

ZIMA POD EVERESTEM

Morderczy Stream. Tak nazywa się wiatr, który wieje wąskim strumieniem.

– To właściwie prąd, nie wiatr – opowiada ksiądz Kardasz. – Niszczy wszystko, co napotka na drodze. Czyści góry ze śniegu. Zostawia tylko zimne, oblodzone granie i szczyty. Czasem wieje bardzo silnie.

Kolejne ataki na szczyt się załamywały. – Zezwolenie na atak szczytowy mijało 15 lutego. Mogliśmy się tylko modlić i czekać na sprzyjającą pogodę. Różaniec od papieża był znaczącym argumentem, choć nigdy głównym, by wejść na szczyt. Choć w rozmowie z Krzysztofem Wielickim i Leszkiem Cichym kiedyś powiedziałem takie słowa: „No, chłopcy, co my powiemy papieżowi?” – dodaje ks. Kardasz.

– Dostaliśmy przedłużenie terminu pobytu w górach do 17 lutego. Kiedy zdecydowali się wyjść i zaatakować Everest, poza namiotem były -42 stopnie Celsjusza. 16 lutego chłopcy wyszli na przełęcz, dzień później ruszyli w kierunku szczytu. Właściwie porywisty huragan w każdej chwili mógł ich zrzucić z góry – opowiada ksiądz Kardasz, uczestnik wysokogórskiej wyprawy na Everest.

We wspomnieniach księdza Kardasza moment zdobycia Everestu przetrwał przez wiele lat bardzo wyraźnie.

– „Halo baza, czy nasz słyszycie? Odbiór” – te słowa brzmiały wtedy jak magiczne zaklęcie. Tak brzmią do dzisiaj. „Gdzie jesteście? Na szczycie Everestu” – przypomina ze wzruszeniem ks. Kardasz.
 

Mount Everest 1980 - Wielicki Cichy

Celebracja w bazie pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest dokonanego 17 lutego 1980 przez Krzysztofa Wielickiego i Leszka Cichego (fot. Wikimedia Commons/Bogdan Jankowski)

Różaniec od Papieża został na Evereście. Umieścili go w rurce masztu geodezyjnego. Podczas powrotu ze szczytu nie brakowało dramatycznych momentów. Wspinaczy zaatakowała ślepota śnieżna. Wielicki stracił czucie w nogach. Rozgrzewał je przez całą noc nad kuchenką butanową.

Schodzili z Everestu prawie sześć godzin. Przerwy w nadawaniu trwały nawet do 12 godzin.

– Codziennie odprawiałem mszę za ich szczęśliwy powrót – opowiada ksiądz Kardasz. – Homilia miała czasem jedno zdanie. Msza w Himalajach trwała czasem kilka minut.

Pierwsze zimowe wejście na Everest miało miejsce kilka miesięcy po pierwszej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski.

Gdy weszli na szczyt, kierownik ekspedycji Andrzej Zawada wysłał depeszę do Ojca Świętego Jana Pawła II o tym, że upadł mit, jakoby Himalaje były niedostępne dla wspinaczy zimą.

– Na każdą wspinaczkę, także na tę codzienną, z serca wam błogosławię – odpisał papież 17 lutego 1980 roku.

Różaniec z Everestu zabrał uczestnik hiszpańskiej, wiosennej wyprawy na Everest, Martin Zabaleta, i ofiarował go swojej mamie. Potem różaniec trafił do muzeum.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj