Brak łączności, nawoływanie się strażaków i ponton niesiony pół kilometra. Tak walczono zaraz po nadejściu nawałnicy

Grzegorz Armatowski w specjalnym wydaniu programu Nie tylko Metropolia nadawanym z Lipusza rozmawiał z wójtami gmin Lipusz, Dziemiany i Sulęczyno o tym, jak wyglądały pierwsze godziny po piątkowej burzy. – Sztab zebrał się już w nocy, ale w terenie, bo trzeba było od razu ruszać na oczyszczanie dróg i dotrzeć do mieszkańców, którzy gdzieś tam w środku lasu mają swoje osady i zostali odcięci od świata – tłumaczył wójt Gminy Lipusz Mirosław Ebertowski. – Została zerwana łączność, więc strażacy musieli się nawoływać. Gospodarz straży zbierał po wiosce tych, którzy byli na miejscu – dodał gość Radia Gdańsk.

WALKA Z CZASEM

O niemałych problemach z dojazdem do rannych mówił wójt Sulęczyna Bernard Grucza – Droga wojewódzka była zatarasowana na długości dwóch kilometrów. Strażacy nieśli ponton pół kilometra do wody i przez jezioro dopłynęli do Frydrychowa. Zabrali poszkodowanego, przyciśniętego drzewem oraz jego wnuczkę i w ten sposób uratowali dwie osoby.

WIELOGODZINNE UTRUDNIENIA

– Po raz kolejny natura nauczyła nas pokory. Wszyscy ci, którzy przeżyli tę noc i zobaczyli jaka jest skala zniszczeń nie mogli nadziwić się, że rzeczywiście coś takiego dotknęło akurat ten rejon – uznał wójt Dziemian Leszek Pobłocki. – Przejście strażaków od Dziemian do Trzebunia, żeby w ogóle skomunikować tę najbardziej dotkniętą przez kataklizm miejscowość w gminie Dziemiany, trwało praktycznie do wczesnych godzin rannych.

MK

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj