Z kolei kilka kroków dalej, w połowie ulicy Długiej swój „statek” ma gdański pirat Krwawy Leo, czyli Leszek Włodarczyk. Jego prowizoryczna jednostka składa się z masztu, działa i beczki z rumem. Piratowi towarzystwa dotrzymuje papuga ara o imieniu Kiwi. – Reaguje na ludzki głos i przedrzeźnia przechodniów. Dzieci się śmieją, rodzice też, robią sobie zdjęcia, opowiada Krwawy Leo w rozmowie z Radiem Gdańsk. Na pamiątkę każdego spotkania pirat robi dzieciom na nadgarstkach pieczątki i daje im w prezencie guldeny ze swoim wizerunkiem.
Leszek Włodarczyk przyjaźnił się z pierwszym słynnym gdańskim piratem, czyli Andrzejem Sulewskim. Po jego śmierci władze miasta wybrały oficjalnego jego następcę, ale Krwawy Leo zdecydował się kontynuować dzieło kolegi. Na ulicach miasta spotkać go można cały rok, ale zimą występuje już bez papugi…
NIE TAKA STRAŻ MIEJSKA STRASZNA
Uliczni grajkowie niechętnie wypowiadają się o zarobkach, ale udało nam się dowiedzieć, że w ciągu godziny udaje im się uzbierać około 100-120 złotych. Dziennie to nawet tysiąc złotych. Do Trójmiasta zjeżdżają grajkowie z całej Polski, bo tu – oprócz Krakowa – można zarobić najwięcej.
Sopocki klaun dodaje, że nawet gdy ludzie nie wrzucają pieniędzy, zostaje mu satysfakcja, że kogoś rozweselił. Szlachcic za rozmowę nie bierze pieniędzy, ale jeśli ktoś robi sobie z nim zdjęcie, prosi o „co łaska”. Z kolei pamiątkowa fotografia z gdańskim piratem i jego papugą kosztuje pięć złotych.
Większość osób występujących na ulicy to już weterani, którzy wiedzą, że by tu się pokazywać należy mieć specjalne pozwolenia i opłacić tzw. placowe. Amatorzy nadal żyją w strachu przed strażą miejską. – Kiedyś grałam z koleżanką na fagocie na gdyńskim bulwarze. Nagle podjechała straż miejska i przy naszym „stanowisku” zaczęła zwalniać. Myślałyśmy, że nas stamtąd wyrzucą, a oni tylko rozsunęli szybę, wystawili rękę i wrzucili kilka drobniaków, podsumowuje Karolina.
* Fragment piosenki autorstwa Klauna Gaduły