Mela Koteluk w Muzycznej Strefie opowiadała o płycie „Migracje”

mela2

Mela Koteluk zagra 27 marca w Studiu Koncertowym Radia Gdańsk im. Janusza Hajduna. Zaprezentuje nie tylko najnowszy materiał, ale przypomni także utwory z debiutanckiej płyty. O nowym krążku „Migracje” i koncertowaniu Mela opowiedziała w rozmowie z Kamilem Wicikiem w Muzycznej Strefie Radia Gdańsk. Kamil Wicik – Ostatnim razem spotkaliśmy się na kilka tygodni przed premierą Twojej płyty. Pamiętam jaka byłaś podenerwowana w związku z tym albumem. Ale okazuje się, że nie było czym się stresować. Płyta została świetnie przyjęta, grasz dużo koncertów, czyli sukces.
Mela Koteluk – Spotkaliśmy się kilka dni przed oddaniem gotowego materiału do tłoczni. Nie pamiętam, czy byłam mocno zestresowana, ale na pewno byłam zafrapowana całym procesem twórczym i realizacyjnym. Czas przed oddaniem materiału zawsze jest intensywny. Teraz gramy dużo koncertów, co mnie bardzo cieszy. Nie popadam w nawyk koncertowy, bo ciężko popadać w nawyk, jadąc za każdym razem do innego miasta. Czasami pojawiamy się w ramach cyklu po raz kolejny w jakimś mieście, ale pilnujemy odstępu czasu. Wciąż jest wiele miejsc, w których pojawiamy się po raz pierwszy np. Gniezno, Kołobrzeg. Specyfika naszej pracy funduje nam za każdym razem nowe atrakcje. Poznajemy nowych ludzi, a to oni są trzonem naszego istnienia. To oni są inspiracją, przez nich chce nam się wychodzić na scenę. Koncerty to ładunki energetyczne, którymi wymieniamy się z publicznością.

Kamil Wicik – To jak w powiedzeniu: „rób to co lubisz, a nigdy nie będziesz musiał pracować”.
Mela Koteluk – To istotny element mojego życia, który daje mi nieprawdopodobną satysfakcję. Napędza mnie do rozwoju. Bardzo doceniam to co robię.

Kamil Wicik – Album „Migracje” przesłuchałem wielokrotnie. Mam taką refleksję, że tekstowo ta płyta to próba rozliczenia się albo podsumowania tego, bardzo ciekawego etapu Twojego życia, czyli pierwszej płyty, sukcesu, wielu fanów, ale także zabiegania. W piosence „Żurawie origami” piszesz: „nie pamiętam jak to jest mieć na cokolwiek czas, chcę wyhamować”.
Mela Koteluk – Rzeczywiście. Piosenka powstała pod wpływem impulsu. Można się zagonić w pewnym momencie, zapętlić, co nie do końca jest dobre. Traci się wtedy pewien dystans do tego, co się robi. Ostatnio spotkałam się ze sformułowaniem w filmie Whiplash, że dystans jest wręcz niepożądany u artystów, nie warto się dystansować, bo wtedy się nie jest w stanie wejść w głąb danej rzeczy. Natomiast ja jestem na etapie szukania umiarkowania. W gonitwie dnia codziennego, bardzo łatwo gubię punkt odniesienia i moja optyka się zawęża. Dlatego po części „Żurawie origami” są o tym, by wyhamować i wyjść z siebie, stanąć obok i złapać nową perspektywę. Takie momenty zatrzymania mogą wydać się pasywne, ale czasami okazują się bardzo twórczym okresem. A jeżeli chodzi o pierwszą część pytania, to nie do końca moim zamiarem było rozliczanie się z pierwszej płyty. Natomiast „Migracje” w jakiś sposób oddają ten intensywny czas pomiędzy premierą „Spadochronu” a drugim albumem.

Kamil Wicik – Tytuł „Migracje” jest bardzo symboliczny. To jeżdżenie do różnych miast, koncerty, wiem też od Ciebie, że sama lubisz podróżować. Te migracje to też jakiś symbol Twojego życia?
Mela Koteluk – Na pewno tak. W sensie fizycznym, lubię ruch. To takie „obciążenie genetyczne”. Mój tata trenuje teraz triathlon, może nie poszłam w jego ślady, jeżeli chodzi o dokonania sportowe, ale wyniosłam tą aktywność z domu. To mnie też ukształtowało. Także migracje fizycznie – tak. Choć ta płyta traktuje głównie o migracjach mentalnych. Interesują mnie wycieczki umysłowe, to gdzie jesteśmy w danej chwili.

Kamil Wicik – Czas koncertowania jest chyba w pewien sposób uzależniający. W pewnym z tekstów piszesz: gdy inni łakną ładu, nas stabilizuje chaos. Nas, czyli pewnie Ciebie i Twoje otoczenie…
Mela Koteluk – Tak. Utwór funkcjonuje jako piosenka „Na wróble”, ponieważ trochę wymknęła się spod mojej kontroli i poszedł w świat tytuł roboczy. Jej kontekst jest troszeczkę inny, ale są takie momenty w życiu, kiedy funkcjonujemy w chaosie, wręcz go powodujemy. Ja przynajmniej tak mam, czasami zachowuje się jak dziecko, które specjalnie robi wokół siebie zamieszanie, bo potrzebuje energii, która wynika z chaosu. Bywają też takie momenty, że zmieniam swój styl bycia i się porządkuję. Jestem zmienną jednostką.

Kamil Wicik – Pytam o ten chaos czy też ład, ponieważ płyta jmela1est bardzo poukładana brzmieniowo i produkcyjnie. Zależało Ci na tym, żeby ten album był zdecydowanie lepszy od debiutu?
Mela Koteluk – Tak. Zaprosiłam do współpracy Marka Dziedzica, jest on producentem muzycznym albumu. Bardzo cenię sobie tę współpracę, wiele się nauczyłam od Marka. Zależało mi na tym, by brzmienie utworów było znacznie bogatsze niż przy pierwszym krążku. „Spadochron” był debiutem, działałam całkowicie po omacku. Teraz moja świadomość była większa.

Kamil Wicik – Czyli przy „Migracjach” nie ma przypadkowości?
Mela Koteluk – Album powstał też dlatego, że w pewnych sprawach odpuściłam. Nie kontrolowałam wszystkiego, co do ostatniego dźwięku, jest tutaj pewna, jak ja to nazywam, frywolność muzyczna. Mówiłam, jeżeli coś mi się nie podobało, ale dawałam też wolną rękę. Każdy w zespole ma prawo wyrazić siebie poprzez swój instrument.

Kamil Wicik – Czy przy tym albumie trudniej Ci było napisać teksty?
Mela Koteluk – Trudniej. Czułam się trochę jakbym szła pod wiatr, który zawiewał mi piach w oczy. Kosztowało mnie to dużo energii. Przy pierwszej płycie trochę czyściłam szuflady, miałam nagromadzonych sporo tekstów. To było bardziej decydowanie, które teksty wchodzą, a które nie. Teraz było inaczej o tyle, że piosenki powstawały od zera. Wszystko to przyszło z mniejszą lekkością, ale taki miałam okres w życiu.

Kamil Wicik – Gdzie są granice w tekstach? Na ile jesteś w stanie siebie w nich odsłonić? To znaczy czy są takie momenty, że gdy tworzysz, piszesz zdanie i myślisz: to nie wejdzie jest zbyt osobiste czy nie masz tego typu zahamowań?
Mela Koteluk – Chyba nie mam czegoś takiego. Chociaż takie zahamowanie mogłoby nastąpić, gdybym miała zranić kogoś słowem. Na szczęście nie mam potrzeby sprawiać komuś przykrości w tekstach. W dużej mierze wykorzystuję swoją wyobraźnię pisząc. Czasami ludzie pytają się mnie, czy to jestem cała ja? To kłopotliwe pytanie, to trudny do wytłumaczenia światu zewnętrznemu miks wyobraźni z osobistymi doświadczeniami.

Kamil Wicik – Na płycie „Migracje” więcej tekstów piszesz w liczbie mnogiej – „my”, niż w pojedynczej, jak to miało miejsce przy debiucie. Czy to sprawia, że album jest bardziej uniwersalny?
Mela Koteluk – Zastanawiam się, czy piosenki są przez to bardziej uniwersalne, bo jak słuchałam Daughter, to wokalista śpiewała wszystko w liczbie pojedynczej i przez to miałam szansę poczuć te teksty osobiście. A liczba mnoga to chyba przeszkoda do utożsamienia się jednostki. W życiu codziennym unikam sformułowań w liczbie mnogiej i bardzo mnie drażni to u osób publicznych, dlaczego ktoś ma wypowiadać się za mnie? Jestem na tym punkcie wręcz wyczulona. „Migracje” nie miały na celu wypowiadania się w imieniu całego świata. Wszystko zależy od kontekstu danej piosenki.

Posłuchaj całej rozmowy:

Koncert Meli Koteluk w Radiu Gdańsk już 27 marca. To kolejna gwiazda, który wystąpi u nas w ramach obchodów 70-lecia naszej stacji.

ap/mmt

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj