Film, który nie oferuje nam łatwych rozwiązań. Widzieliśmy „Kamerdynera” [NASZA RECENZJA]

kamerdynerstatysci

„Wa gòwno wiéta ò Kaszëbach” mówi z ekranu do polskiego urzędnika Janusz Gajos grający Bazylego Miotke. Biorąc pod uwagę to, w jak oszczędny sposób polskie kino sięgało dotychczas po tematykę kaszubską, można to samo zdanie skierować do większości potencjalnych widzów – także tych z Kaszub. Film „Kamerdyner” Filipa Bajona ma szansę to zmienić i to doskonałym stylu. ZOBACZCIE ZDJĘCIA Z PREMIERY W WARSZAWIE:

Premiera filmu Filipa Bajona była kilkukrotnie przesuwana. Początkowo „Kamerdyner” miał wejść do kin już wiosną 2017 roku. Tak się jednak nie stało – obraz ewoluował, dzięki czemu na ekranie możemy oglądać rozległe krajobrazy i wielowątkową historię rozgrywającą się przez kilkadziesiąt lat w kolorze czterech pór roku. Ponadto film świetnie wpisuje się w obchody 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości w mocny sposób ilustrując, że nie wszędzie nastąpiło ono 100 lat temu i w nastrojach przedstawianych w podręcznikach do historii.

NIE MA ŁATWYCH ROZWIĄZAŃ

Film, mimo tego, że docelową grupą jego odbiorców jest przede wszystkim licealna młodzież nie oferuje odbiorcy łatwych rozwiązań. W dobie internetowego określania się kilkoma hasztagami pozycjonującymi po jednej lub innej stronie Bajon pokazuje, że w każdym wyborze najważniejsze nie są polityczne czy ideologiczne przekonania, ale międzyludzkie relacje – w miłości, rodzinie czy lokalnej społeczności.

Sceny batalistyczne są w filmie ograniczone do minimum. „Kamerdyner” obrazuje piekło wojny z perspektywy pojedynczego człowieka, konkretnej rodziny, wiejskiej społeczności. Dzięki temu film, pomimo że głównym jego odbiorcą ma być uczeń liceum, nie jest podręcznikową lekcją historii, ale okazją do zrozumienia jej poprzez przyjęcie perspektywy „szarego” człowieka, wplątanego ze swoim życiem w polityczno-historyczny bieg wydarzeń.

TRZYMA W NAPIĘCIU

Dwuipółgodzinna historia bez problemu utrzyma widza w napięciu, ma się wręcz wrażenie, że niektóre wątki można by rozwinąć – na przykład historię Kurta Von Krauss (w tej roli Marcel Sabat). Ciekawe byłoby też rozwinięcie wątku Fryderyka (Borys Szyc) oraz Angeli (Kamilla Baar) – niestety przy okazji dwóch ostatnich wymienionych postaci, chociaż świetnie zagranych i elektryzujących na ekranie, ma się wrażenie, że pojawienie się ich sylwetek niewiele zmienia w fabule filmu. Pomijając jednak ten niedosyt, obraz Bajona jest kompletny i spójny.

Twórcy „Kamerdynera” zdradzili, że po pierwszym montażu film był niemal dwukrotnie dłuższy i zapowiedzieli rozwinięcie historii w formie serialu telewizyjnego, zatem będzie okazja do tego, by spotkać się z jego bohaterami ponownie. A są to postaci barwne, krwiste i absorbujące.

ŚWIETNE KREACJE

Na wielkie brawa zasługuje ekranowa praca Sebastiana Fabijańskiego – aktor grający w filmie Mateusza, tytułowego kamerdynera, stworzył postać z krwi i kości. Zagranie sieroty wychowanego w konflikcie ze swoją tożsamością dawała furtkę do sięgnięcia po proste kreacyjne zabiegi, jednak jeżeli ktoś spodziewa się zobaczyć w kinie młodzieńca ruszającego z szablą do boju i stającego przeciw całej rodzinie, to będzie zaskoczony. Matiemu, zbudowanemu przez Fabijańskiego, pomimo jego tragicznej historii, nie brakuje brawury, humoru i ironii. Ekranowa praca, którą wykonał aktor – świetne opanowanie języka kaszubskiego oraz nauka gry na fortepianie, robią wrażenie.

Na planie występowali statyści z Kaszub. Fot. Eugeniusz Pryczkowski

Na brawa zasługują kobiece kreacje. Gerda von Krauss grana przez Annę Radwan zachwyca, bije od niej z ekranu klasa, mądrość i pewien rodzaj troskliwego chłodu. Podobno jej postać miała grać Jodie Foster – cóż, oglądając „Kamerdynera” ani przez chwilę nie żałowałam, że tak się nie stało. W pięknym stylu prezentuje się widzowi gdańszczanka Marianna Zydek. Bardzo naturalnie i wiarygodnie przedstawia się też na ekranie jej dojrzewanie.

PO KASZUBSKU

Pełną humoru i prostej mądrości postać Bazylego Miotke stworzył Janusz Gajos. Mnie – jako Kaszubkę – bardzo cieszy to, że zmierzył się na ekranie z językiem kaszubskim, jednak nieco mniej radości sprawiają mi efekty tych zmagań. Bazyli Miotke na ekranie nie unika wódki, więc w ten sposób można jakoś przymknąć oko na to, że 2 razy do zrozumienia jego kwestii potrzebowałam polskich napisów. Nie oszukujmy się jednak – niewielu będzie się skupiać na językowych niedociągnięciach, wszyscy natomiast usłyszą mówiącego po kaszubsku Gajosa.

Z pewnym żalem stwierdzam, że ciężko było mi uwierzyć w ekranową relację Uli (Diana Zamojska) i Bazyleg (Janusz Gajos). Aktorzy z założenia razem mają starzeć się na ekranie. I chociaż Diana Zamojska zagrała świetnie, a po kaszubsku mówi jak Kaszubka to 50-letniej różnicy wieku pomiędzy filmowymi małżonkami nie da się nie zauważyć.

JEST NA CO POPATRZEĆ

Film jest przyjemnością od strony wizualnej. Szczególne wrażenie robią plenery nadmorskie jak żywcem wyjęte z obrazów marynistów. Wiele satysfakcji sprawia także patrzenie na kostiumy – grana przez Annę Radwan Gerda oraz Angela sportretowana przez Kamillę Baar imponują szykiem. W kostiumach Marity von Krausse dostrzec można zmieniającą się modę XX wieku i młodzieńczy bunt. Kaszubi ubrani zostali zgodnie z tym, co według etnografów i zdrowego rozsądku przywdziewała ludność wiejska do prac na wsi – w jednej scenie w tle można niestety wypatrzyć kaszubski strój ludowy, ale dostrzeże go tylko wprawne oko. Etnografów mogą też zaskoczyć Kaszubi śpiewający w latach 20. XX wieku pieśni powstałe w latach 80., niemniej – ze względu na tematykę tych piosenek i to, że wśród kaszubskich przyśpiewek z czasów odzyskania niepodległości ciężko byłoby znaleźć adekwatne do wydarzeń utwory – można taki, a nie inny dobór pieśni zrozumieć.

MOCNY OBRAZ

Muzyka stworzona do zilustrowania obrazu przez Antoniego Komasę Łazarkiewicza oddaje idealnie emocje toczące się na ekranie i ani na moment nie odbiera obrazowi palmy pierwszeństwa. A obraz w filmie bywa bardzo mocny „Kamerdyner”  zaczyna się od krzyku rodzącej, której przez minutę towarzyszymy w bólu bez udziału muzyki czy innych postaci. Wiele ciszy, przerywanej jedynie strzałami jest także w scenie mordu w Piaśnicy, która z pewnością silnie zapisze się w historii kina wśród mieszkańców Pomorza. Jej charakter podkreślony został dodatkowo inną niż w reszcie filmu kolorystyką. Ponadto Piaśnica będąca najmocniejszą filmową sekwencją, mimo brutalności nie katuje widza krwią i dziesiątkami trupów. Tym, co w niej prawdziwie dojmujące, jest poprzedzające ją rutynowe przygotowanie do mordu oraz oniryczny obraz podkreślający niedowierzanie ofiar w to w jakiej znalazły się sytuacji.

Z pewnością Ci, którzy czekali na ten film, będą z niego zadowoleni. Historia splątanych i nie dających się zamknąć w prostej narodowej deklaracji losów Kaszubów, Polaków i Niemców została tutaj wygrana perfekcyjnie. Co ważne, jest to też film, który Kaszubom często odbieranym przez przaśny pryzmat ludzi w ludowych strojach, przywraca godność. I za to twórcom filmu należą się brawa.

Tatiana Slowi
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj