Dwunasty medal w kolekcji, który… nie był zaskoczeniem. Wojciech Grzyb podsumowuje sezon i już przygotowuje się do kolejnego [WYWIAD]

Wojciech Grzyb ma za sobą osiemnasty sezon na parkietach PlusLigi. Do zrealizowania jednego z marzeń zostały mu tylko dwa. Poprzedni był szczególny, naznaczony sukcesami. Po nim na szyi zawiesił dwunasty medal mistrzostw Polski. Z czego jest najbardziej zadowolony? Czy jest gotowy na kolejne rozgrywki? Kiedy na parkiecie wystąpi razem z synem? Zapraszamy na rozmowę z najbardziej doświadczonym siatkarzem Trefla Gdańsk. – Przedszkole, córeczka na tylnym siedzeniu, klapki na nogach – dobrze się czasem spotkać w innej niż sportowa atmosferze. Odpoczął Pan już?

– Tak, zrobiłem sobie dwa tygodnie zupełnej przerwy, a później już ruszyłem. Biegam, ćwiczę na siłowni – staram się być w jak największej aktywności fizycznej, żeby potem nie mieć problemów z wystartowaniem.

– To był długo wyczekiwany odpoczynek, czy ten sezon był tak piękny, że nie chciało się go kończyć?

– Szczerze mówiąc, to bardzo szybko ten sezon zleciał. Pod koniec zastanawialiśmy się, kiedy to wszystko minęło. Ale z drugiej strony już był wyczekiwany ten koniec. Nawarstwiało się zmęczenie, nie tylko u mnie, ale też u Mateusza Miki, czy Damiana Schulza. Ten projekt się już skończył, dużym sukcesem. Zaczynamy myśleć już o kolejnym.

Ten sukces – Puchar Polski i brązowy medal – czy to jest Pana największe sportowe zaskoczenie w karierze?

– Nie jest to dla mnie największe zaskoczenie. Personalnie drużyna była faworytem do walki o medal. Puchar Polski był zaskoczeniem, bo pokonaliśmy i PGE Skrę Bełchatów, i ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle. To było niesamowite.

– Gdyby miał Pan wybrać jeden aspekt tego sezonu, to z czego jest Pan najbardziej zadowolony?

– Z tego, że wszystkie trudności finansowe i organizacyjne nie wpłynęły na poziom naszej gry. Udało się to wszystko posklejać. Może nie jest idealnie, ale najważniejsze, że przetrwaliśmy. Mogliśmy liczyć na miasto, które bardzo nam pomogło. Dużą rolę odegrał też właściciel, Kazimierz Wierzbicki, który także podjął pewne ryzyko. Na boisku pokazaliśmy, że warto było dać nam szansę.

– To wszystko wygląda pięknie – jedność, rodzinna atmosfera. Czy jest coś, co możemy nazwać rozczarowaniem?

– Ciężko powiedzieć, nie chciałbym szukać negatywów. Byliśmy bardzo blisko wyeliminowania Skry, dwa razy kończyliśmy mecze w tie-breaku do trzynastu. Ogólnie uważam, że bełchatowianie są lepszą od nas drużyną, ale mieliśmy szansę na pokonanie ich.

– Trzeba już myśleć o kolejnym sezonie. To będzie zupełnie inna drużyna i Pana rola będzie większa. Trzeba poukładać zespół na boisku, ale też w szatni. Jest Pan na to gotowy?

– Jeżeli chodzi o gotowość to grania, to zawsze. Nad przygotowaniem fizycznym już teraz pracuje. Nic samo się nie zrobi. W drużynie rzeczywiście będzie dużo nowych twarzy i musimy starać się, żeby nowy projekt okazał się równie ciekawy. Chcemy walczyć z najlepszymi.

– Przed rokiem, kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy w dłuższym wymiarze, mówił Pan, że marzeniem jest zagrać dwudziesty sezon. Rok minął i jest Pan od tego marzenia o krok bliżej. Gdybym ja miał stawiać pieniądze, to obstawiłbym, że się uda, a Pan?

– Mam nadzieję, że się uda. Jeżeli nie będzie jakiejś poważnej kontuzji, to powinienem dać radę. Na razie myślę o mniejszych celach, które mam bezpośrednio przed sobą. Chcę być w jak najlepszej dyspozycji, jak najwięcej czasu spędzać na boisku. Jak to będzie wyglądać, zobaczymy. Ja mam zawsze głód grania.

– Z każdym rokiem Pan coraz bardziej dojrzewa, jest bliżej końca tej drogi. Coraz bliżej początku są za to latorośle Wojciecha Grzyba. Wydaje mi się, że jest szansa, żeby na koniec kariery zagrać mecz, w którym wystąpią dwaj Grzybowie.

– Gdzieś tam pojawiało mi się to w głowie, ale na razie jako rzecz niemożliwa do zrealizowania. Mam cele, której jestem w stanie dostrzec. Patrzę na najbliższy sezon, potem na kolejny, a później zobaczymy. Mój syn będzie oczywiście coraz starszy, ale zadanie zagrania razem będzie ciężkie, bo można to będzie zrealizować za około pięć lat, a to będzie dla mnie trudne wyzwanie (śmiech).

– Ale może kiedyś – na podwórku, albo w towarzyskim turnieju – wystąpi drużyna złożona z samych Grzybów. Będzie żona, córeczka, Grzyb senior – pewnie już po karierze, chociaż niekoniecznie – to byłby piękny obrazek.

– Zobaczymy, jak to będzie. Może na plaży się kiedyś spotkamy. Żona raczej nie jest siatkarsko uzdolniona, ale dzieci na pewno. Może kiedyś taką drużynę zmontujemy.

Rozmawiał Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj