Upływały sekundy, napływały łzy. Koszykarze Trefla ulegaja Kingowi, potrzebne cuda do utrzymania Ekstraklasy

Ekstraklasy nie da się utrzymać na stojąco. Pamiętał o tym Trefl w Gdyni, ale zapomniał kilka dni później w Ergo Arenie. Sopocianie przegrali najważniejsze spotkanie w sezonie z Kingiem Szczecin 82:88, czym niemal zamknęli sobie drogę do pozostania w najwyższej klasie rozgrywkowej. Zamiast walki zostanie zapamiętana bezradność i utwór Don’t worry, be happy puszczony jak na ironię w hali po spotkaniu.

Trzy dni minęły od bardzo dobrych w wykonaniu Trefla derbów Trójmiasta. W sobotę przeciwko Kingowi objawił się zupełnie inny zespół. Bez energii, bez pazura i bez pomysłu. Wypadałoby zapytać co się stało? Czemu drużyna opromieniona efektowną walką i dobrą grą na parkiecie lidera Ekstraklasy, kilkadziesiąt godzin później przechodzi okropną metamorfozę i to w momencie kluczowym dla utrzymania? Kłopoty gospodarzy zaczęły się już na samym początku meczu. King Szczecin osiągnął kilku punktową przewagę i tej przewagi nie oddał do samego końca. W drużynie gospodarzy były zrywy – jak ten na początku i pod koniec trzeciej kwarty, niwelujące przewagę gości do zaledwie 4 oczek.
 
SAJUS JAK NATCHNIONY

Ale zrywy to za mało, by pokonywać rywala, który także przyjechał z jasnym celem – umocnieniem się na 7 miejscu przed fazą play-off. Gracze trenera Stefańskiego przegrali walkę na tablicach, nie powstrzymali środkowego Kinga Martynasa Sajusa, a ten rozochocony biernością sopocian, z lekkością zdobył aż 22 punkty. Gospodarze na tę kanonadę nie odpowiedzieli nie tylko armatami, zabrakło im nawet muszkietów. Bezradność świetnie opisuje ostatnia minuta spotkania. Trefl przegrywając czterema punktami, miał piłkę na zniwelowanie strat. Rozgrywający Ovidius Varanauskas wszedł pod kosz, w nieprzygotowanej akcji oddał piłkę Milanovi Milovanoviciowi, a ta… trafiła Serba w głowę. Strata.

Upływały sekundy, a napływały łzy wiernych i nielicznych fanów którzy zebrali się w Ergo Arenie. I może mogliby oni wybaczyć zespołowi porażkę po walce. Ale okoliczności tej przegranej – bezmyślny faul na początku spotkania Sasy Zagoraca, a potem bierna postawa w obronie i brak pomysłu na grę w ataku – pozostawiają uzasadnione pretensje. A wybrzmiewające z głośników Don’t worry be happy tylko gorzko podsumowało okoliczności w jakich znalazła się uznana marka z Sopotu.

TRZEBA LICZYĆ. LICZYĆ NA CUD

Matematyka jest królową nauk, ale w przypadku Trefla także ujawnia nieprzyjemne fakty. Sopocki klub nie polega już tylko na sobie. Musi wygrać w Koszalinie z AZS-em, liczyć na dwie porażki Miasta Szkła Krosno – tę bardziej prawdopodobną z kandydatem do tytułu mistrzowskiego Stelmetem Zielona Góra, oraz tę z niewalczącym już o żadne cele GTK Gliwice. A poza tym sam przecież potrzebuje zwycięstwa z AZS-em Koszalin, co przy obecnej dyspozycji wcale nie jest oczywiste.

 

Trefl Sopot – King Szczecin 82:88

Punkty dla Trefla: Greene IV 19, Leończyk 13, Kolenda 12

Punkty dla Kinga: Sajus 22, Schenk 15, Jogela 12

Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj