Gol co 6 minut i wielkie zwycięstwo w Szczecinie. Lechia pokonuje Pogoń po niesamowitej drugiej połowie

Są takie spotkania, w których 40 minutami można obdzielić cztery mecze w Ekstraklasie. Tak właśnie było w Szczecinie, gdzie w rolach głównych występowały Lechia i Pogoń. Pełną pulę po tym meczu zdobywają jednak gdańszczanie. W drugiej połowie po 7-bramkowej kanonadzie Lechia wygrała z Portowcami 4:3.

Na przeczytanie opisu wszystkich goli w tym meczu czytelnikowi mogłoby zabraknąć cierpliwości. Kto na chwilę wyszedł do toalety, mógł przegapić nawet trzy trafienia. Wszystko, co piękne dla meczu, wydarzyło się pomiędzy 52 a 90 minutą. Średnio co 6 minut po obu stronach boiska piłka wpadała do siatki. Górą w tej kanonadzie Piotr Stokowiec, który miał nosa wprowadzając Artura Sobiecha, a ten odwdzięczył mu się dwoma/trzema (trwają spory o to, kto zdobył gola nr 3 dla Lechii: Lipski czy Sobiech, oficjalnie uznano, że Sobiech) trafieniami.

WYSIŁEK SIĘ OPŁACIŁ – WITAJ EUROPO

I choć to Pogoń wynik otworzyła, a potem jeszcze ponownie wychodziła na prowadzenie, to ostatecznie musiała uznać wyższość rywala. Zaczęło się od trafienia Walukiewicza dla gospodarzy, potem były dwie odpowiedzi Lechii, kolejno Sobiecha i Michalaka pomiędzy 71 a 73 minutą gry. Na to wszystko dwiema bramkami odpowiedziała Pogoń – 80 i 83 minuta, dwukrotnie Kozulj i remontowany stadion w Szczecinie ponownie wpadł w euforię – było 3:2.

Ale środowego wieczora pikanterii wciąż jeszcze było mało. A ostatnie słowo już za chwilę miało należeć do Lechii. Najpierw niemal od niechcenia, bez wiary piłkę prawie z linii bocznej boiska kopnął Patryk Lipski – wpadła do siatki. Pięć minut później ostateczny cios zadał Artur Sobiech, a Lechia zameldowała się w europejskich pucharach.

JUŻ NIE MA ARGENTYNY

„W Szczecinie jak w Argentynie” – autor tej relacji dokładnie pamięta tytuł artykułu w Piłce Nożnej, odnoszący się do tysięcy serpentyn rzucanych przez kilkanaście tysięcy fanów Pogoni. Świętowano wówczas wicemistrzostwo Polski i było to w 2001 roku. Stadion w Szczecinie uznawano wtedy za jeden z najlepszych obiektów w Polsce, a drużyna Pogoni zachwycała swoją grą cały kraj.

Dla tych, którzy ostatni raz bywali w Szczecinie goszczeni taką atmosferą, rzeczywistość 2019 roku może być szokiem. Portowcy od blisko dwóch dekad nie są w stanie zmierzyć się z tamtym sukcesem, a ich głód wielkich trofeów może przypominać trochę ten… gdańskiej Lechii.

Fot. Radio Gdańsk/Michał Kułakowski

Obiekt, na którym grywała reprezentacja Polski, dziś jako jeden z ostatnich w Ekstraklasie czeka w kolejce na remont. Trybuny straszą gruzem i pustkami, a budynki klubowe prędzej przypominają te z kadrów filmu Piłkarski Poker niż drugiej dekady XXI wieku. Tu historia zatrzymała się, wciąż oczekując nowego rozdziału. Dlatego festiwal goli w 32. kolejce chociaż na chwilę przypomniał stare czasy, kiedy przy Floriana Krygiera działo się wiele.

DRUGA POGOŃ SIĘ NIE ZDARZY

Ale piłka nożna jest zbyt skomplikowana, by tylko dodawać dwa do dwóch. To, co działo się z Lechią w Szczecinie, było stąpaniem po cienkim lodzie. Pogoń ma najgorszą defensywę spośród wszystkich zespołów grupy mistrzowskiej. Ktoś lepiej zorganizowany, zdobywając 3 gole nie pozwoli sobie na stratę czterech. Wyzwaniem dla Piotra Stokowca będzie wrócić do żelaznej defensywy.

32. kolejka LOTTO Ekstraklasy: Pogoń Szczecin – Lechia Gdańsk 3:4

Gole dla Pogoni: Walukiewicz 55, Kozulj 80, 83                     

Gole dla Lechii: Sobiech 71, 84, 90, Michalak 73, 84

Pogoń: Bursztyn – Bartkowski, Walukiewicz, Malec, Matynia – Podstawski (77′ S. Hostikka), Drygas – Stec (46′ R. Majewski), Kozulj- Kowalczyk – Buksa (46′ S.Benyamina)

Lechia: Kuciak – Mladenovic, Augustyn, Nalepa, Fila – Lipski, Łukasik, Kubicki – Haraslin (68′ M. Żukowski), Paixao (56′ A. Sobiech), Michalak (86′ S. Vitoria)

pkat

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj