Fatalne początki – meczu, drugiej połowy i dogrywki – przesądziły. Brøndby na własnym stadionie było dla Lechii za mocne

Piłkarze Lechii odpadli z eliminacji Ligi Europy. Gdańszczanie robili co mogli, walczyli przez 120 minut rewanżu, ale bramki z pierwszych minut obu połów oraz dogrywki okazały się przesądzające. Biało-zieloni przegrali z Brøndby 1:4, a w dwumeczu 3:5. Przed meczem kibice i dziennikarze zastanawiali się, czy Lechia tak samo mocno ruszy na Brøndby, jak zrobiła to w pierwszym meczu. Czy będzie w stanie utrzymać to samo tempo, czy taka taktyka znów zadziała. I po pierwszych minutach wydawało się, że właśnie tak będzie. Biało-zieloni nacierali, zakładali wysoki pressing i przyniosło to efekt w postaci dwóch akcji z udziałem Lukasa Haraslina. W obu zabrakło jednak dokładności. Tyle tylko, że na tym się skończyło. Gospodarze się nie przestraszyli, byli przygotowani na taki scenariusz. Potrafili rozgrywać piłkę poza zasięgiem gdańszczan, rzadko przytrafiały im się błędy w wyprowadzaniu futbolówki, a mieli też duży rozmach w ofensywie.

PROSTYMI ŚRODKAMI DO CELU

To jednak nie finezyjna akcja, a jeden z najprostszych do wypracowania środków przyniósł gospodarzom pierwszą bramkę. Dośrodkowanie z rzutu rożnego, w polu karnym były piłkarz Lecha Poznań Paulus Arajuuri w powietrzu niemal zmiażdżył Michała Nalepę i z najbliższej odległości głową wpakował piłkę do siatki.

DOMINACJA GOSPODARZY

Ta bramka sprawiała, że to Brøndby miało awans w garści. Co więcej, gospodarze dominowali na boisku i dużo bliżej było kolejnej bramki dla Duńczyków niż wyrównania. Serca gdańskim kibicom zadrżały zwłaszcza w 40. minucie, kiedy Simon Hedlund huknął w poprzeczkę, a piłka jeszcze odbiła się od ziemi, ale wyszła znów w pole karne. Do przerwy niemal całkowicie zdominowana Lechia przegrywała 0:1.

BOMBARDOWANIE I ZWROT AKCJI

Wydawało się, że Piotr Stokowiec obudzi swój zespół, że biało-zieloni chociaż spróbują przejąć inicjatywę po powrocie na boisko. Zamiast tego Brøndby rozpoczęło takie bombardowanie, że spokojnie mogło prowadzić kilkoma bramkami. Skończyło się „tylko” na 2:0. Po raz drugi po akcji prawą stroną i dośrodkowaniu w pole karne, które wykończył Kamil Wiczek. Trzeba przyznać, że w trudnej sytuacji poradził sobie bardzo dobrze. Później jeszcze Dusan Kuciak mocno musiał się nagimnastykować. Generalnie gospodarze osaczyli Lechię, a ta… zdobyła bramkę.

Poskutkowały zmiany, konkretniej wprowadzenie Sławomira Peszki. Wiele można o nim powiedzieć, ale skrzydłowy nie boi się trudnych wyborów na boisku, nawet jeżeli czasem brakuje mu umiejętności, żeby swoje pomysły zrealizować. Tym razem i pomysł, i umiejętności były na tym samym, idealnie dopasowanym do sytuacji poziomie. Peszko dośrodkował z lewej strony, na perfekcyjnym dla Flavio Paixao pułapie. A co Portugalczyk potrafi robić głową, to wiemy nie od dziś. Nie pomylił się i tym razem, gdańszczanie w dwumeczu doprowadzili do idealnego remisu.

ODDECH I DOGRYWKA

Gołym okiem widać było, jak wiele ten gol zmienił. Już nie tak odważni byli gospodarze, zwłaszcza, że rozbujał się Haraslin na drugim skrzydle. Lechia za to odżyła, uwierzyła, że jest w stanie rozstrzygnąć ten dwumecz jeszcze w podstawowym czasie. Potem jednak ten zapał osłabł, do siebie doszli też gospodarze i jeszcze w drugiej doliczonej minucie mieli piłkę na rozstrzygnięcie dwumeczu, ale jeden z zawodników Brøndby przestrzelił. Chwilę później sędzia zakończył drugą połowę, o rozstrzygnięciu miała zadecydować dogrywka.

 
KOLEJNE ZŁE ROZPOCZĘCIE

Biało-zieloni źle rozpoczęli mecz, bo przegrywali już po pierwszym kwadransie. Podobnie w drugiej połowie, wtedy rywalom wystarczyło sześć minut. Ale w dogrywce było jeszcze gorzej. Tym razem Duńczycy potrzebowali zaledwie czterech minut. Po raz trzeci zaskoczeniem okazało się dośrodkowanie z prawej strony boiska, piłka szybująca między linią obrony, ale też poza zasięgiem Kuciaka, którą wpakował do bramki Jesper Lindstrom.

Lechia chciała, próbowała, widać było, że gdańszczanom zależy, ale gospodarze byli po prostu za mocni. W dodatku w obronie gdańszczanie popełniali błędy, jak Nalepa, który tylko błędnej decyzji sędziego zawdzięcza fakt, że nie sprokurował rzutu karnego. W ofensywie nie było już tego błysku, nie było pomysłu na zaskoczenie rywali. Był ogień, bo Lechia rzuciła wszystko, co miała, ale to po prostu nie wystarczało.

 
RYWALE BYLI ZA MOCNI

A gospodarze tylko czekali na kolejne okazje i znów znakomitą mieli w 105. minucie. Po raz trzeci w meczu trafili w obramowanie bramki. Tak naprawdę potwierdzali wyższość swojej ofensywy nad defensywą Lechii, której momentami sprzyjało sporo szczęścia.

Lechii brakowało już sił, z kolei piłkarze Brøndby dobrze wiedzieli, jak mają się zachowywać. Utrzymywali piłkę daleko od własnej bramki, w każdym możliwym momencie kradli sekundę po sekundzie, a na koniec zwieńczyli dzieło. Przejęli piłkę w środkowej strefie, Lindstrom popędził na bramkę Kuciaka i płaskim strzałem ustalił wynik meczu. Lechia przegrała w dwumeczu 3:5 i odpadła z europejskich pucharów.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj