Obrona była beznadziejna, ale siła ataku była jeszcze większa. Lechia wróciła z piekła i awansowała do ćwierćfinału Pucharu Polski

Obrona była absolutnie fatalna i trudno dziwić się kibicom, którzy po pierwszej połowie opuścili stadion. Atak był fenomenalny i dla niego warto było zostać na trybunach. Piłkarze Lechii odbudowali się, odrobili dwubramkową stratę i w stylu godnym obrońcy trofeum pokonali Zagłębie Lubin 3:2 oraz awansowali do ćwierćfinału Pucharu Polski. Ten mecz w wykonaniu Lechii trzeba analizować z podziałem na dwie grupy. Albo może lepiej nie dzielić na grupy, a podzielić w sposób typowo piłkarski – na defensywę i ofensywę. Dlaczego? Bo tak beznadziejnie grającej w obronie Lechii, jak robiła to w pierwszej połowie meczu z Zagłębiem, chyba jeszcze w tym sezonie nie widzieliśmy. Lubinianie na boisku mogli czuć całkowicie swobodnie. Prawą stroną Lechii rajd mógłby przeprowadzić pewnie nawet Konrad Forenc, w środku też nie trzeba było wiele, żeby zabłysnąć. No i zabłysnął Sasa Żivec. Najpierw piłkę spokojnie na połowę gospodarzy wprowadził Bartłomiej Slisz, który dograł do Słoweńca. Temu niby próbował przeszkadzać Daniel Łukasik, ale odbił się od mniejszego od siebie zawodnika. Piłkarz Zagłębia nic nie zrobił sobie też ze stojącego przed nim Michała Nalepy. Spojrzał tylko w stronę bramki i „zawinął” tak, że Zlatan Alomerović nie miał absolutnie żadnych szans. Komfort miał taki, jak listonosz przy wrzucaniu listu do skrzynki.

CZY KTOŚ TU BRONI?

Podobną swobodę gdańszczanie zapewnili w 43. minucie Damjanowi Boharowi. Najpierw walkę w powietrzu przegrał Karol Fila, Bohar na lewym skrzydle przechwycił piłkę i sprytnym strzałem między nogami Nalepy, a poza zasięgiem bramkarza, doprowadził do wyniku 2:0. Po pierwszej połowie naprawdę nie można było powiedzieć nic dobrego o grze obrony Lechii.

O ataku pewnie dwa lepsze słowa by się znalazły, bo była choćby znakomita sytuacja Flavio, któremu dobrze dograł po ziemi Lukas Haraslin, ale Portugalczyk uderzył prosto w Forenca. Dlaczego podkreśliliśmy, że Haraslin zagrał po ziemi? Bo wszystko, co robił „górą”, wołało o pomstę do nieba. Podsumowaniem był strzał z woleja w drugiej połowie, po którym piłka wyszła na aut.

Słowakowi jednak ten strzał nie będzie pewnie wypominamy, skrzydłowy mógł sobie pozwolić na taką ekstrawagancję, bo w tym momencie Lechia nie przegrywała już 0:2, ale prowadziła 3:2. Jak to się stało? Tutaj rozpoczynamy drugą część, czyli fragment o ofensywie.

ATAKI BŁYSKAWICZNE

Tak naprawdę to była wojna błyskawiczna. Dziesięć minut, tyle wystarczyło biało-zielonym, na wyjście na prowadzenie. Sygnał, że gdańszczanie jeszcze „żyją” dał Tomasz Makowski. W pierwszej połowie próbował strzału pod poprzeczkę, tym razem – po podaniu Haraslina – puścił „szczura” w kierunku dalszego słupka i zdobył bramkę kontaktową. Minutę później asystent sam dołożył bramkę. W końcu słowacki skrzydłowy zachował zimną krew, w końcu pokazał swoją jakość (świetne przyjęcie po podaniu górą w pole karne), w końcu nie przymierzył panu Bogu w okno (płasko, przy bliższym słupku) i w 55. minucie doprowadził do remisu 2:2. Minęło kolejne osiem minut i odbudowa dobiegła końca. Tym razem pokazał się Karol Fila, który wpadł w pole karne, został sfaulowany – co wychwycił dopiero VAR i wzbudził spore kontrowersje – a Flavio z jedenastu metrów dopełnił formalności.

Przyznamy szczerze, że po pierwszej połowie takiego scenariusza nikt się nie spodziewał. Naprawdę, nikt nie byłby w stanie przewidzieć, że powrót meczu Pucharu Polski na Stadion Energa będzie jednak radosny. Po wyjściu na prowadzenie Lechia robiła to, co wychodzi jej najlepiej (poza pierwszymi 45 minutami) czyli zniechęcała przeciwnika do gry i liczyła na szybkie wypady po przechwyceniu piłki. Taką okazję miał Flavio, ale Portugalczyka trochę fantazja poniosła, bo próbował przelobować bramkarza z czterdziestu metrów. Była też wspomniana akcja Haraslina, w której również nieco zbyt dużo było młodzieńczej fantazji. Zagłębie przycisnęło jeszcze w ostatnich minutach, w pole karne Lechii ruszył nawet Forenc, ale tym razem defensywa już nie zawiodła. Lechia wytrzymała i w ogromnych bólach, ale też po ogromnych emocjach, awansowała do ćwierćfinału Pucharu Polski.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj