Bronić jak Pavels Steinbors. Na plecach Łotysza Arka wywozi zwycięstwo z Kielc

Pavels Steinbors bohaterem Arki jest, i basta. To, co wyprawia Łotysz w tym sezonie, jest wręcz niewiarygodne. Już wielokrotnie ratował żółto-niebieskich, ale w Kielcach przeszedł samego siebie. Jedynego gola zdobył Maciej Jankowski, ale gdyby nie bramkarz, o tym trafieniu nikt by nie pamiętał. Tak naprawdę trudno to traktować jako zaskoczenie czy sensację, bo jedyne, co jest sensacyjne, to forma Steinborsa w tym sezonie. Ale nawet jak na standardy Łotysza, mecz w Kielcach był po prostu popisem ogromnych umiejętności. Błąd zaliczył tylko jeden, kiedy źle wybijał piłkę nogami i przejęli ją gospodarze, ale wtedy dopisało mu szczęście. W pozostałych sytuacjach był zjawiskowy.

Bo jak inaczej nazwać akcję, w której najpierw instynktownie odbija piłkę ręką po strzale zza pola karnego, a potem nogami broni dobitkę z trzech metrów, autorstwa zupełnie niepilnowanego napastnika? Jasne, można powiedzieć, że to atakujący mógł się zachować lepiej, ale to nie sprawa żółto-niebieskich, co robią ze swoimi sytuacjami ich rywale. Steinbors zachował się wzorowo, refleksem, reakcją, szybkością „zebrania się” po poprzedniej interwencji naprawdę zaimponował.


Ale nie pisalibyśmy tego całego peanu na cześć Steinborsa tylko przez jedną interwencję. On, jeszcze zanim Maciej Jankowski zdobył bramkę w 10. minucie, miał na koncie już dwie powstrzymane akcje Korony. Tutaj warto wspomnieć o akcji bramkowej, bo na brawa zasłużyli też Adam Deja i właśnie Jankowski. Pierwszy odważnie, ale dokładnie posłał dalekie podanie w pole karne, drugi – nawet jeżeli obrońca nie przeszkadzał mu zanadto – fachowo zachował się w polu karnym i nie dał szans bramkarzowi. A potem kielczanie wcale nie ustawali w atakach, tylko napierali coraz mocniej. Próbowali strzałów z dystansu, szukali dośrodkowań, prostopadłych piłek czy kombinacyjnych akcji w polu karnym. Oczywiście, nie były to zmasowane ataki w stylu Manchesteru City czy Liverpoolu, ale nie można powiedzieć, że nie próbowali. Wymienionych metod na pewno używali, nawet jeżeli jakości było w tym niewiele. A jeżeli i jakość już była, na Steinborsa sposobów brakowało.

STEINBORS WYBAWICIELEM ARKI

Trudno sobie wyobrazić, co byłoby z Arką, gdyby w bramce nie miała łotewskiego bramkarza. Nic dziwnego, że przyspawał on swoich konkurentów do ławki rezerwowych. Nic dziwnego, że kolejni trenerzy nawet nie rozważają zmiany w bramce. Każda roszada byłaby kolosalną stratą na jakości.

Steinbors po raz kolejny uratował Arkę. To trzeba powiedzieć wprost. Żółto-niebiescy nie mieli żelaznej defensywy, ale mieli człowieka z żelaza między słupkami. W meczu, który Michał Nalepa nazwał „finałem”, w meczu „o sześć punktów”, Steinbors był Arki wybawicielem. Teraz pozostaje pytanie, ile jeszcze ma takich meczów rozegrać, żeby zapracować sobie na pomnik?

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj