Słodko-gorzka gra Lechii we Wrocławiu. Było o krok od zwycięstwa, a został jedynie punkt

Doniesienia medialne to jedno, a rzeczywistość boiskowa drugie. Im bardziej Lechia była krytykowana za ruchy transferowe, tym wyraźniej uspokajał kibiców Piotr Stokowiec. Mecz ze Śląskiem, niczym jaskółka – wiosny jeszcze nie czyni. Pozwolił jednak uwierzyć, że prowadzić można nawet mimo plagi kontuzji i słabego okienka transferowego. Niestety końcówka należała do Śląska, dlatego kluby podzieliły się punktami po remisie 2:2.

Trudno gra się, kiedy w zespole panuje plaga kontuzji, dotykająca drużynę, która mówiąc najdelikatniej nie szalała na rynku transferowym. Dlatego tym bardziej trzeba docenić to, co osiągnęła Lechia w meczu ze Śląskiem. Bez Udovicicia, Lipskiego i pożegnanych w ostatnim czasie Łukasika, Sobiecha i Haraslina, Lechiści wyszli na murawę jak za starych dobrych czasów.  I choć względem poprzedniego ligowego meczu z Wisłą Płock zaszło aż 6 zmian w pierwszej jedenastce, to gdańszczanie od początku grali na swoich warunkach.

NOWI AKTYWNI

Szybkie prowadzenie, w dodatku osiągnięte przy udziale nowych zawodników – Łotysza Kristersa Tobersa i Conrado, pozwoliło uwierzyć gdańskim kibicom, że przedsezonowe prognozy są jednym, a boiskowe zmagania drugim. I nieważne, w jakim stylu udało się wpakować piłkę do siatki. Wszak w poprzednim, historycznym sezonie, to nie styl i widowiskowość dały gdańszczanom sukcesy, a konsekwencja i powtarzalność. W odpowiedzi przez niemal całą połowę nacierali gospodarze, ale aż 10 oddanych strzałów nijak miały się do klarownych sytuacji do zdobycia wyrównania. – Byliśmy mocni na początku, zrobiliśmy co mieliśmy zrobić – skwitował w przerwie przed telewizyjnymi kamerami zdobywca gola dla Lechii, Flavio Paixao. Nie wiedział jeszcze, że za kilkanaście minut, na otwarcie drugiej części, dołoży swoje kolejne w tym meczu, a ósme w całym sezonie Ekstraklasy trafienie. Rola asystującego przypadła Filipowi Mladenoviciowi.

ŚLĄSK NIE ODPUSZCZAŁ

Gospodarzy, mówiących przed rundą wiosenną nieśmiało o apetycie na europejskie puchary, nie zadowalało przegrywanie u siebie. I nawet jeśli razili oni nieskutecznością i brakiem pomysłu na spuentowanie swoich ataków, to konsekwentnie nie ustawali w  swoich próbach. A że Lechiści zapraszali rywali pod swoje pole karne, to skończyło się jak skończyło. Najpierw rzut karny w 70 minucie, wykorzystany przez Krzysztofa Mączyńskiego, a potem wyrównanie niweczące cały wcześniejszy wysiłek biało-zielonych. Czarę goryczy przechylił były zawodnik Lechii Michał Chrapek. – Lechia nie pozwalała nam na dużo, na szczęście skończyło się dla nas na najmniejszym wymiarze kary – powiedział po meczu Chrapek, wyraźnie zadowolony z dobrze zaakcentowanej końcówki. Bo trudno nie odnieść wrażenia, że po tym, co pokazały zespoły na boisku, z punktu cieszyć się może przede wszystkim Śląsk Wrocław.

W następnym spotkaniu z powodu nadmiaru żółtych kartek nie zagra Tomasz Makowski. Klub zadbał jednak o odpowiednie zbilansowanie tej wiadomości, bo w przerwie meczu ze Śląskiem ogłoszono, że zakontraktowany napastnik Łukasz Zwoliński, dołączy do drużyny jeszcze w rundzie wiosennej. To ważna wiadomość, ale nie rozwiązująca problemów personalnych Lechii.  21. kolejka PKO BP Ekstraklasy: Śląsk Wrocław – Lechia Gdańsk 2:2 (0:1). Gole: Mączyński 70′, Chrapek 90+3; Paixao 6′, 46′

Śląsk: 1 Putnocky – 18 Musonda, 5 Puerto, 23 Żivulić, 4 Stiglec – 21 Łabojko, 29 Mączyński – 7 Pich, 6 Chrapek, 8 Płacheta – 9 Exposito.                                                                                                                                               

Lechia: 12 Kuciak – 77 Kobryń, 25 Nalepa, 23 Maloca, 22 Mladenović – 2 Tobers – 11 Mihalik, 7 Gajos, 36 Makowski, 20 Conrado – 28 Paixao

Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj