TOP 7 sezonu w sporcie na Pomorzu: Brøndby, zwycięstwa w paszczy lwa, ucieczki przed koronawirusem

Sezon niechybnie zmierza do końca, w Polsce ostała się jedynie piłkarska Ekstraklasa, która jeśli w ogóle dokończy rozgrywki, to z pewnością w okrojonym wymiarze. W atmosferze oczekiwania i tęsknoty za rywalizacją, przypominamy naszym zdaniem TOP 7 wydarzeń sportowych na Pomorzu w sezonie 2019/20.

Nasz ranking obejmuje nie tylko spektakularne mecze, ale także postawy, które wzbudzały lub powinny wzbudzać szacunek. Znalazło się miejsce dla drużyn koszykarskich, piłkarskich oraz… łyżwiarek. Ciekawi? Wydarzenia układaliśmy subiektywnym poczuciem rangi oraz popularnością dyscypliny.

 

7. Figury na lodzie, koronawirus za plecami

Łyżwiarki synchroniczne Ice Fire Gdańsk nie mogły doczekać się wyjazdu na MŚ. Wiedziały, że dokonały znaczącego postępu i poprawienie najlepszego dotychczas 16. miejsca było naprawdę realne. Okazało się, że ambicje gdańszczanek miały solidne podstawy. 9. miejsce w świecie z najwyższymi w historii notami to wynik zasługujący na uznanie. Tym bardziej, że wszystko działo się pod olbrzymią presją. Ekipa leciała do Nottingham, gdy w Europie szalała już pandemia. Anglia przyjęła błędny jak się później okazało model walki z koronawirusem. W Londynie odbywał się bokserski turniej kwalifikacyjny do igrzysk, piłkarze grali przy pełnych trybunach, a z udziału w zawodach w Nottingham zrezygnowały tylko Amerykanki i Azjatki.

W piątek wiadomo było, że w sobotę o północy zostanie zamknięty ruch powietrzny. Kiedy dziewczęta kręciły figury na lodzie, opiekunowie opracowywali plan powrotu do kraju. Udało się przebukować bilety. Zaraz po występie drużyna autokarem popędziła do Birmingham, stamtąd odleciała do Wrocławia. Była pierwsza po północy, ale samolot otrzymał warunkową zgodę na lądowanie. Pod lotniskiem czekał już autokar przysłany przez wojewodę. Powrót asekurowali strażacy. Rano w niedzielę 15 marca dziewczęta były w domach. Mogły odetchnąć i przez 14 dni kwarantanny smakować sukces.

6. LOTOS PKH lepszy od mistrza Polski

Śledzący wydarzenia Włodzimierz Machnikowski wspomina: Hokeiści Lotosu PKH mają patent na mistrza Polski. Przed rokiem byli bardzo blisko pokonania GKS Tychy w play off. W minionych rozgrywkach, które zakończyli na siódmym miejscu, z pięciu meczów z najlepszą drużyną w Polsce wygrali trzy. Okoliczności wszystkich spotkań były nadzwyczajne. Pierwszy w Olivii odbył się pod patronatem Muzeum II Wojny Światowej i wpisywał się w obchody 80. rocznicy wybuchu wojny. Specjalnie przygotowane na to spotkanie krążki pięć razy trafiły do tyskiej bramki. Gdańszczanie stracili trzy gole i zwycięstwem uczcili wyjątkowe wydarzenie, a jeden z krążków trafił do Radia Gdańsk. To był ten na 3:0. Autor bramki – Josef Vitek osobiście pofatygował się do Radia Gdańsk, żeby przekazać wspaniałą pamiątkę, którą spożytkujemy w celach charytatywnych.

Jeszcze dłużej trwało trzecie spotkanie. Najważniejszego gola w dotychczasowej karierze strzelił Damian Szurowski, któremu kilka miesięcy wcześniej lekarze zalecali zakończenie kariery. Rzut karny zapewnił gdańszczanom zwycięstwo na najdłuższym z możliwych dystansów. To był piękny prezent na Mikołajki. Dwa styczniowe mecze odbyły się w Tychach. Najpierw Lotos PKH wygrał 2:1, a potem przegrał 1:3, choć jeszcze w połowie trzeciej tercji prowadził.

Z sezonu 2019/20 chcemy pamiętać więc nie siódme miejsce, bo to zdecydowanie poniżej oczekiwań, ale to, że byliśmy lepsi od mistrza Polski.

5. Trefl Gdańsk –  Verva Warszawa 3:0

Relacjonujący to spotkanie na antenie Radia Gdańsk Tymoteusz Kobiela, tak wspomina tamten czas: Ten mecz był wyjątkowy z kilku względów. Po pierwsze – sentymenty. Do Gdańska wróciła spora grupa, która przed sezonem zmieniła Trójmiasto na stolicę, a na jej czele był oczywiście Andrea Anastasi. Po drugie Trefl w przypadku zwycięstwa zapewniał sobie grę w play-offach, a przecież przed sezonem typowano ten zespół do walki o utrzymanie. Po trzecie, co okazało się już po spotkaniu, gdańszczanie w końcu pokazali się ze znakomitej formy w meczu z rywalem z czołówki. Wielokrotnie wcześniej bez problemów radzili sobie ze słabszymi drużynami, ale TOP4 było poza zasięgiem. Tym razem jednak zagrało dosłownie wszystko. Pierwszy set ułożył się bardzo dobrze, ale majstersztykiem był drugi. Trefl przegrywał 9:16 (!), a odrobił straty i wygrał 26:24. Dodatkowo bohaterem był Kewin Sasak, który większość sezonu spędza w kwadracie dla rezerwowych, bo na parkiecie szaleje Bartosz Filipiak. Tym razem drugi atakujący dał impuls znakomicie serwując. Świetny trzeci set, w którym Trefl zmiażdżył Vervę podsumował najlepszy mecz gdańszczan pod wodzą trenera Michała Winiarskiego.

4. Koszykarki nie dały się pokonać

Można mówić, że liga była słabsza niż zwykle, a Arka lepsza niż zazwyczaj. Można też umniejszać sukcesowi gdyńskich koszykarek, pytając kto tak naprawdę w tym sezonie się im postawił. Wszystko można. Nie umniejszy to sukcesu zawodniczek prowadzonych przez Gundarsa Vetrę. W czasach, gdy w Eurolidze szło średnio, na polskich parkietach trwała hegemonia, której nie zatrzymał żaden zespół rywali, a jedynie koronawirus przed ostatnią kolejką fazy grupowej. Ostatecznie Arka Gdynia zdobyła najsprawiedliwsze mistrzostwo z lig przedwcześnie zakończonych, co jednak trafnie skwitował w mediach społecznościowych prezes klubu Bogusław Witkowski: (…) razem z zespołem i sztabem trenerskim czujemy się „okradzeni” z tej radości, jaka niesie człowiekiem po ostatnim gwizdku sędziego, który zaczyna wspólny taniec razem z kibicami w strumieni confetti. Ten moment a potem odbiór medali i wzniesieni pucharu i cięcie siatki są niepowtarzalne. Ale my na szczęście już raz to w tym sezonie przeżywaliśmy w Lublinie świętując zdobycie Pucharu Polski.

Nie dziwimy się, każdy chciałby zdobywać laury na parkiecie, a nie wskutek epidemii. Nam w pamięci pozostanie Paulina Misiek, mówiąca do mikrofonu Radia Gdańsk, że w tej drużynie można się zakochać.

3.Arka odprawia Raków w 20 minut

Niewiele radości mieli kibice Arki w tym sezonie. Nie tylko z powodu roszad na stanowiskach kierowniczych, sportowych, ale także tej wynikającej ze zwycięstw. Konkretniej tej radości starczyło na zaledwie 6 meczów w sezonie z 26 rozegranych. W nieszczęściu był jednak jeden moment absolutnie nie do przecenienia, moment na lata, emocje których się nie zapomina. Dokładnie 20 minut potrzebowała Arka, by wynik 0:2 z Rakowem Częstochowa zamienić na 3:2. Opowiadał Radiu Gdańsk Michał Kopczyński, jak zmieniały się nastroje jego i jego przyjaciela, bramkarza Rakowa Jakuba Szumskiego. Po 45 minutach to golkiper był rozgadany i skory do żartów. Po drugiej połowie nastroje były zgoła inne. Ot, przewrotność futbolu z wisienką na torcie w postaci ślicznego gola Marko Vejinovicia.

Co było potem? Rogić zrezygnował z prowadzenia drużyny, Arka przegrała z Piastem i Wisłą Płock, i tylko wybuch epidemii pozwolił nieco zapomnieć o fatalnej atmosferze przy Olimpijskiej.

2. Anwil Włocławek – Trefl Sopot

Kto w roli gościa grał kiedyś w Hali Mistrzów we Włocławku, ten wie, jakie to wyzwanie. Fanatyczni kibice Anwilu zrobią wszystko, by uprzykrzyć życie drużynie przyjezdnej, od gwizdów, przez wyzwiska po bardzo głośny doping dla swojej drużyny. Wydawało się, że pod naporem gwiazd naszej ligi i ich zagorzałych fanów ugina się także Trefl Sopot. Było 82:63 na 5 minut przed końcem spotkania. Dla kibiców Trefla „19” to liczba kultu, coś jak dla fanów szczypiorniaka „jedna Wenta”, albo ogólnie dla całego sportu 9,58 Usaina Bolta. Żeby opisać ostatnie 300 sekund, potrzeba by oddzielnej kroniki, więc uszczuplimy tę narrację do ostatnich 30 sek.

Hala Mistrzów wyjątkowo straciła animusz. Remis 84:84 skruszył najtwardszych optymistów, którzy usiedli nie dowierzając temu, co widzą. Wciąż jednak w lepszej sytuacji byli gracze Milicicia, posiadając piłkę. Wroten najpierw ją gubi, potem odzyskuje, na koniec pod presją czasu rzuca za trzy, a gdy piłka wyślizguje się z obręczy i trafia do gości z Trójmiasta… No właśnie. Zostają 3 sekundy, które zdają się trwać nie 3, a trzydzieści sekund. Łukasz Kolenda niczym wspomniany kilka zdań wcześniej Bolt, biegnie na kosz Anwilu. Normalnie miałby prawo się przestraszyć – ze wściekłością goni za nim Wroten – były zawodnik NBA i to nie byle jaki, a zdobywca triple-double, w pewnym momencie co by nie mówić gwiazda Philadelphi. Co na to Kolenda? Zero kompleksów, pełen gaz na kosz, wymuszenie faulu Amerykanina, w dodatku niesportowego jak się później okazało.

Dalej to już tylko dopełnienie sagi. Punkty Kolendy, podskoki radości Stefańskiego, rozdziawione buzie niewierzących w to, co się stało kibiców Anwilu.

1. Lechia Gdańsk – Brondby IF 2:1

25 tysięcy widzów obejrzało spotkanie, na które na Pomorzu czekano dekadami. W dobie coraz większej intensyfikacji rozgrywek, coraz większego dostępu do dóbr sportowych, niekończących się transmisji, mieli kibice z Gdańska swoją perełkę, wyróżnik, który pozwalał wierzyć, że każda seria (w tym wypadku braku europejskich pucharów) kiedyś się kończy. Świetnie zorganizowani Duńczycy rozpoczęli pewnie, zdradzając swoje większe doświadczenie w europejskiej delegacji. Ale w miarę upływających minut, presja gospodarzy opuściła, a zastępowała ją postawa tożsama tej wypisanej na wielkiej sektorówce „Lechia Pany”, pokazywanej tego dnia na trybunach.

Zapamiętaliśmy z tego spotkania niesamowitą intensywność gry. Tempo, którego na co dzień na bursztynowej arenie nie obserwujemy, bo po prostu przeciwko ligowym rywalom gra się znacznie wolniej. Komentując ten mecz, potrzebne były maksymalne skupienie i koncentracja, by nie przegapić czegoś ważnego. No i to zwycięstwo… W lidze wygrywa się jednak raz na jakiś czas, rzadszy lub częstszy. A w przypadku Lechii w Pucharach? Skoro z wielkim rozrzewnieniem wspomina się dwukrotnie przegraną potyczkę z Juve, to czym jest wygrana nad Brondby? Absolutnym numerem jeden.

W niedzielnym specjalnym magazynie RETRO RADIO w audycji Z boisk i stadionów, przypomnimy relację  Włodzimierza Machnikowskiego i Pawła Kątnika z 25 lipca i wygranej Lechii nad Brondby.

Zapraszamy do słuchania w niedzielę 29 marca o 19:35.

 Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj