„Mecz strachu” w Gdyni stał się „meczem walki”. Arka w tabeli nie zbliżyła się do Wisły

Mogło się zacząć od kuriozalnego samobója, mogło się skończyć pięknym golem Michała Nalepy z rzutu wolnego. Zakończyło się bezbramkowym remisem, który wprawdzie nie zrzuca Arki z ekstraklasy i dyskretnie zmniejsza jej dystans do 14. pozycji, ale nie jest powodem do radości, bo dystans dzielący żółto-niebieskich od bezpiecznej strefy się nie zmienił. A przecież od meczu w którym w interesie obu drużyn pilnie potrzebne są punkty, oczekuje się walki, zaangażowania, ale też pomysłu. I o ile dwie pierwsze czynności udało się przez długie minuty realizować, o tyle kreatywności i koncepcji w ataku obu zespołom brakowało. Wisła mogła szybko „ustawić” mecz, gdyby nieco precyzyjniejszy z rzutu wolnego był Jakub Błaszczykowski. Tym razem Steinbors robił wiele, by utrudnić sobie interwencję, na szczęście ze wsparciem przyszedł mu Marciniak, wybijając piłkę z dala od linii bramkowej. W odpowiedzi w zasadzie tylko Adam Deja wpisał się do statystyk, uderzając z dystansu prosto w ręce Buchalika.

SYTUACJI JAK NA LEKARSTWO

Do przerwy więc nuda, niewiele z gry i klasyczne 0:0. Po przerwie zaś obrazek podobny do tego sprzed zejścia do szatni. Znów Wisła w natarciu i znów centymetry, których zabrakło Błaszczykowskiemu do pokonania Steinborsa. I choć na pewno do gdynian dochodziły wieści z Kielc, gdzie Korona obrywała od Lecha Poznań, to jednak na poczynania drużyny Ireneusza Mamrota nie wpływało to mobilizująco. Gospodarze byli przeraźliwie wolni, mało kreatywni, a jak już udało im się dojść do pola karnego rywala, to gdynianie wykazywali deficyty przy wykończeniu. Jak pod koniec spotkania, kiedy aktywny przez cały mecz i waleczny Nalepa, trafił zaledwie w mur w dogodnej sytuacji.

Arka nie wykorzystała w pełni szansy na zbliżenie się do Korony i Wisły. Wciąż zajmuje miejsce, które oznaczać może tylko spadek za siedem kolejek. Teraz jednak zadanie staje się pozornie łatwiejsze – przeciwnikami będą drużyny, którym także w tym sezonie nieszczególnie się układa. Ale z nimi Arce wiodło się różnie. Słabo przeciwko Wiśle Płock, dobrze przeciwko Koronie Kielce. Na dwoje więc babka wróżyła – walka o zachowanie Ekstraklasy wchodzi w decydującą fazę, a po słabym, ale punktowanym meczu z Wisłą, Arka paradoksalnie nie oddaliła się od tego celu.

HOLENDER KLUCZOWY

Na koniec może najważniejsze, od czego należałoby zacząć. Marko Vejinović, a raczej jego brak. Holender kuśtykał przed spotkaniem w jeansach. Jego nieobecność w składzie była skrzętnie ukrywana przed mediami na godziny przed spotkaniem, a już brak na murawie w jego trakcie bardzo widoczny. Bo choć środek pola to akurat najmocniejsza obok bramki formacja Arki, to jednak brak gwiazdy i lidera, wyraźnie dało się odczuć.

Arka Gdynia – Wisła Kraków 0:0

Arka: Steinbors – Zbozień, Marić, Danch, Marciniak – Kopczyński (67. Zawada), Deja (81. Helstrup) – Jankowski (71. Antonik), Nalepa, Młyński – Skhirtladze

Wisła: Buchalik – Hołownia, Hebert, Janicki, Klemenz – Zhukov (78. Chuca), Kuveljić – Boguski (62. Turgeman), Savicević, Błaszczykowski – Tupta (71. Sadlok)

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj